niedziela, 5 grudnia 2021

Awaria

Pierwszy śnieg, pierwsze oznaki zimy i pierwsze niemiłe niespodzianki. Bardzo mokry śnieg w zeszłym tygodniu oblepił tak skutecznie moje sosny, że jeden konar nie wytrzymał tego ciężaru i pękł, pech chciał, że przy okazji pozbawił nas światłowodu a tym samym internetu. Takim to sposobem nawet nie zabrałam się za pisanie na blogu, bo pisanie w telefonie (gdzie internet mam) jest ponad moje siły i pewnie większości. 



A od ostatniego wpisu zdarzyło się i dużo, i mało bo nakupiłam włóczek na skarpety, na czapki, przyszła książka i pomalowałam do końca klatkę schodową ale brak internetu też ma swoje dobre strony takie nawet krótkie odcięcie działa jak delikatne zawieszenie pomiędzy tym, że coś trzeba ale się nie da i nic się na to nie poradzi. Do robienia na drutach internet nie jest potrzebny więc przynajmniej coś jednak szło starymi torami. 
Czapkę zrobiłam w ciągu czterech wieczorów w piąty ją wręczyłam żonie kuzyna, na jesieni dostałam od niej piękną kolekcję traw ozdobnych do ogrodu, w dodatku każda wybrana przeze mnie roślina była opatrzona dokładną instrukcją jak "używać" :)


Czapka chyba się spodobała, bo uśmiech na twarzy wywołała mam nadzieję, że nie tylko z powodu ulubionej kolorystki ale również z powodu bardzo wdzięcznego wzoru (Agathis). Do zrobienia czapki użyłam włóczki kupionej bardzo dawno temu, przy okazji mojego domowego, brązowego swetra, który w zeszłym roku skończył w kuble po się zużył. Powodów zakupu czterech motków (200 g) włóczki DK w kolorze żywej czerwieni nie mogę odkryć to tej pory, więc pewnie nie odkryję nigdy :) Do tej czerwieni kupiłam motek Kid Silk'a z Dropsa równie czerwony (oba kolory praktycznie takie same) i zastosowałam to jakże ostatnio popularne połączenie w tej oto dzianinie.



Zdjęcia czapki są przed praniem więc trochę zgrzebne wygląda zwieńczenie ale myślę, że pranie tylko lekko wyrówna oczka a cała reszta pozostanie niezmienna. Wzór w oryginale jest na 132 oczka ja czapkę robiłam na 110 bo na małą głowę. 

Przyszła książka i teraz ta, która przyszła pierwsza nabrała sensu, pierwsza (ta z poprzedniego wpisu) to same wzory za to w tej poniżej prezentowanej jest klucz do tych wzorów. 



Muszę przyznać, że to na prawdę bardzo bogate, opatrzone wiedzą wszechstronną wydanie, jak dogłębna i użyteczna jest ta wiedza nie mogę na razie napisać bo by coś napisać to trzeba się w tą wiedzę zagłębić a mnie starzyło czasu na obejrzenie obrazków.



Po tym co na razie zobaczyłam to jest tutaj wiedzy bardzo dużo, od rzeczy najprostszych po te karkołomne, wszelkie techniki i rodzaje dzianin jakie sobie zamarzymy. Okładka opatrzona jest naklejką informującą o ponad milionie sprzedanych egzemplarzy czyli bez mojego sprawdzania, książka jest warta zakupu.



Mnie cieszy na razie samo posiadanie książki bo wiedzy w niej zawartej na razie nie użyję, przez długi okres czasu będą tylko skarpety nic innego nie będzie się działo, no może moja czapka :)
Skarpety poniżej, te jasne z dość szorstkiej wełny dla mojego ojca a te w ciemnej zieleni dla siostrzeńca, obie pary w okolicach numeru 45 więc jest co dziergać. Mam tych skarpet z roku na rok coraz więcej do robienia i chociaż to naprawdę przyjemne dzierganie to po pewnym czasie jednak nuży. 
W tej chwili moją ulubioną metodą na skarpety jest ta od palców z klinem, po prostu dzierganie na miarę a to najlepsze co może być tylko czemu tak szybko te udziergi oddają "ducha".


Nie wiem czy już kiedyś nie pisałam o tym, że jednym z moich ulubionych zajęć jest malowanie ścian. Tylko jeszcze przędzenie wprowadza mnie w taki stan zen. Po ponad roku od założenia paneli fotowoltaicznych i rozpruciu ścian pod nowe kable udało mi się doprowadzić klatkę schodową do stanu z przed kucia rowków, zostały tylko listwy przypodłogowe do montażu. Namówiłam PM by mi wyciął szablon na przejście pomiędzy kolorami i taki oto motyw cieszy me oczy przy wejściu do jednego z pokoi :) 


 Pomiędzy skarpetami powinnam uszyć jeszcze firany bo leżą od lata ale już chyba braknie czasu w tym roku. Na razie muszę przyznać, że to już druga niedziela Adwentu i nawet nie wiadomo kiedy czas tego roku przemknął pomiędzy skarpetami. 

Pozdrawiam Was niedzielnie :) 

niedziela, 14 listopada 2021

Skarpety

Jedyne co ostatnio mi wychodzi to skarpety, to znaczy zawsze je robiłam ale powstawało jeszcze coś teraz powstają tylko skarpety. Nawet się już nie wysilam na znajdowanie usprawiedliwień zaniechania rzeczy zaczętych, porzucenia niektórych projektów, po prostu stwierdzam, że walka z wewnętrznym chaosem jest zupełnie bezcelowa należy to przetrwać aż nastanie jedna spójna idea łącząca siły, chęci i możliwości w jedno:)


Na razie na kupce zaczętych projektów ja radośnie produkuję skarpety a w słuchawkach Wiedźmin rozstrzyga swe dylematy natury filozoficznej i egzystencjonalnej (w dalszym ciągu mnie zastanawia jak mając tak doskonałą opowieść można z niej nie zrobić dobrego serialu - moje zdanie tyczy się obu prób :(


Skarpety zrobiłam z jednego motka bardzo ciemno brązowej "Arwetty" i resztki Jawoll Magic Degrade, która to została z mojego szalo-kołnierza. 


Cieniowanie się nie zgrało ale mnie to nie przeszkadza, bo już od dawna wiem - długo te skarpety nie pożyją, wprawdzie pieta jest wzmocniona specjalną nitką ku temu. Niestety Jawoll to singiel a to nienajlepszy wybór włóczki na skarpety ale jednak mimo wszystko przyjemnie wyglądają takie cieniowane skarpety. 



Zdjęcia na stopach musiałam zrobić w ogrodzie bo wszędzie ciemno (listopad) a to nie uszło uwadze kota, który ławkę okupuje jako swój punkt obserwacyjny. 


Skończyłam białe z wełny przywiezionej z Krety, miłe po praniu będą do spania. Miałam jeszcze jedną parę, którą teraz skończyłam szybko to skarpety z połączenia runa "Czarna Pantera" oraz jedwabiu sari - trochę zgrzebne i obawiam się, że pomimo uroku jaki dają migotliwe cząstki jedwabnego koloru skarpety będą wyjątkowo słabe (to już czwarta para z takiego połączenia materiałów - dwie już trafiły do śmieci bo dziury robią się same - słabe to łączenie)



Sprzedałam mój stary tablet i to jakoś tak szybko usprawiedliwiło zakup kolejnych książek tym razem dwóch, pierwsza właśnie przyszła. Zaczynam trochę się bać bo im więcej mam książek tym mniej robię na drutach, a jeśli już robię to skarpety a do takich jak robię ostatnio żadna książka nie jest mi potrzebna. 
Ale kto wie może coś się zmieni i jakieś natchnienie mnie dopadnie na formy większe i do tego je skończę a nie porzucę. 



Książka ma to co powinna, czyli schematy co dla mnie jest najważniejszą rzeczą ale porównując z książką o japońskich wzorkach to stawiam na tą japońską - tam autor postarał się o dokładne wytłumaczenie niektórych karkołomnych i nietypowych form dziewiarskich. W tej książce wprawdzie są opisy wszystkich wzorów ale niekiedy opis i diagram to za mało - trzeba zobaczyć jak coś poprzekładać by osiągnąć zamierzony efekt - a tego tu nie ma.



Druga książka, którą kupiłam ale jeszcze na nią czekam, to z tej samej serii ale na temat konstrukcji dzianin mam nadzieję, że tam opisy i schematy będą na tyle wyczerpujące by nawet osoba zaczynająca dopiero swą przygodę z dziewiarstwem mogła bez wątpliwości zdobytą wiedzę wykorzystać. Słowo "ultimate" oprócz znaczenia : ostateczny, końcowy ma również znaczenie podstawowy, więc dla mnie ma być zakresem wiedzy wszelkiej od podstaw do wiedzy "tajemnej" :)


Postanowiłam też trochę namieszać nowych battów bo chłody już nastały i najwyższy czas by zrobić sobie nową czapkę, rękawiczki lub szalik albo nawet sweter z ciekawą wstawką lub wzorem z nietypowej nitki. W skład battów wchodzi różnobarwne runo merynosa 23 mic, wszystkie kolory rozbielone tym samym merynosem w wersji superwash do tego jedwab morwowy, jedwab eri, wiskoza perłowa, angelina, nylon, len. Skład jest dość losowy ale baza to merynos z jedwabiem :) 









Tym razem barwy pastelowe, oszronione, mgliste ale po uprzędzeniu intensywność kolorów się spotęguje tylko ta biel o nazwie "Płatek śniegu" bielą pozostanie :) 
Wszystkie te mieszanki trafią do sklepiku a ja mam zamiar jeszcze coś namieszać bo jeszcze się nie namieszałam :)


Pierwsze przymrozki spowodowały, że moje ogrodowe jarzyny a szczególnie seler musiały trafić do domu, zrobiłam z nich porcje do rosołu lub innej zupy i pomroziłam - zimą będę miała jarzyny z własnego ogrodu. 



 Po intensywnym odpoczynku na wakacjach zmagałam się z parszywą rwą kulszową. Przez ostatnie dwa tygodnie zastanawiałam się  - może ja nie nadaję się do odpoczywania gdziekolwiek.


Pozdrawiam Was niedzielnie. 

niedziela, 24 października 2021

Wakacje


Problemy z kręgosłupem dość skutecznie uniemożliwiają mi poruszanie się na dłuższe dystanse samochodem, więc raczej nie podróżuję. Przez dłuższy czas nawet podróż do Warszawy na Rema Days była poza moim zasięgiem a co dopiero jakaś podróż na przykład nad morze. Ale już w zeszłym roku wpadłam na pomysł, że podróż samolotem nie trwa tak długo i nie powinna być aż tak uciążliwa, niestety plany pokrzyżowała mi wszystkim znana zaraza. Za to w tym roku z nastawieniem na okres naszej późnej jesieni postanowiliśmy się udać na urlop, udało się tak skutecznie, że po intensywnym tygodniu wypoczywania na Krecie potrzebowałam 6 dni odpoczynku po urlopie :)


 Na wyspie zrobiliśmy prawie 700 km samochodem na dość krótkich odcinakach z miasta do miasta, bo to jedyny rozsądny sposób na poruszanie się po wyspie ale pieszo prawie po 10 km dziennie. 
Kultura antyczna zawsze mnie fascynowała i jeszcze w czasach szkoły podstawowej i średniej przeczytałam wszystko co wpadło mi w ręce a nosiło znamię mitologii i opracowań z tego okresu. Teraz słuchając audiobooków by wczuć się w nastrój antyku słucham beletrystki pod tytułem "Ja, Klaudiusz". Tym razem moją uwagę w książce nie przykuwają  jak kiedyś spiski i knowania a opisy czesania wełny, przędzenia i tkania, wprawdzie jest tego jak na lekarstwo ale motyw się powtarza. Każda kobieta nawet te z wysokich rodów, dziewczynki i staruszki wszystkie miały porcję wełny do uczesania i  uprzędzenia każdego dnia, z czego musiały się skrupulatnie wywiązać i efekty zaprezentować najczęściej przed antenatką. 


Na Krecie owce są, nawet bardzo wiele, z opracowań znacznie starszych wiadomo, że to runo również Grecy przetwarzali, przerabiali i używali z powodzeniem. Moja chęć rozmowy z pasterzami owiec lub kóz wypasających się w gajach oliwnych gdzie mieszkaliśmy niestety się nie powiodła bo te stadka chodziły samopas, nikt ich nie pilnował, nie zaganiał, same sobie spacerowały dzwoniąc dzwonkami.


Pasmanterii znalazłam kilka ale pytania o wełnę z owiec chodzących po okolicy kwitowano uśmiechem godnym politowania dla pytającego. Zdjęć z wnętrza nie mam bo raczej mało wełniane to wnętrze a przewaga bawełny, wiskozy i wszelakiej sztuczności jakoś nie zachęcała do prezentacji. 



Jedyne co ma znamię produktu miejscowego to włóczka "Crocus" 100 % wełna w wydaniu 8-nitkowym, lekko szorstka tak między Shetlandem a Kentem. Powiedziałam Pani sprzedawczyni, że mam zamiar zrobić sobie skarpety a ona na to, że ma rewelacyjną włóczkę do tego celu hiszpańską :) 
Byłam w trzech pasmanteriach, wszystkie miały podobny asortyment, próby zakupienia włóczki typowo lokalnej spełzły na niczym, nie mówiąc już o totalnym szoku wywołanym opowieściami o tym, że ludzie jeszcze przędą - to była dla miejscowych mitologia :)


Z włóczki przywiezionej robię skarpety do spania, bo pewnie ta biel tylko do tego się nadaje, następna rzecz, o którą pytałam w pasmanteriach to o druty z drewna oliwnego, mam takie z Addi i są to druty lepsze niż bambus, który bardzo lubię. Wybór drutów był szczątkowy jakieś takie a'la teflony z Aldi lub zestawy z wyższej półki firmy Prym nic więcej, w jednej zamkniętej pasmanterii widziałam metalowe Addi'ki i tyle.


Podczas spacerów po miejskich starówkach natrafiłam na dwa sklepy jeden miał na szyldzie napis "Silk" i wzdłuż drzwi wejściowych dugi opis opatrzony historią obrazkową jak powstaje jedwab, w środku ubrania butikowe z jedwabiem nie mające wiele wspólnego. Drugi sklep miał przed oknem wystawowym kosz kokonów jedwabnika w środku jakieś rękodzieło, haftowane obrusy na płótnie z koronką szydełkową, pełno tkanych poduszek i dywaników z motywem wszędobylskich kotów ale jak usłyszałam, że to ręczna robota za 15 euro to jakoś moje myśli poszybowały w okolice Bangladeszu i Chin. 



Jedyne co na Krecie jest w obfitości to oliwki i oliwa, i to spełniło moje oczekiwania,  tak jak feta, chałwa, baklawa, owoce i morze do pływania bo woda ciepła. 



Myślałam, że przywiozę jakąś niszową włóczkę odpowiednią dla regionu i godny pozazdroszczenia zestaw drutów z drewna oliwnego a tak mam zestaw oliwy, octu, oliwek, miodu, chałwy i ziół.


Gojnik to zioło, które wszyscy na Krecie zachwalają jako czyniące cuda więc też zakupiłam a że lubię smak ziół wszelakich to piję. Mnie smakuje PM odmówił kategorycznie uczestnictwa w degustacji :)


Ostatnia rzecz, o której chcę napisać to gelato, w wyjątkowy sposób się przyjęły i sprzedawane na równi z greckim mrożonym jogurtem były mi rozkosznym utrapieniem :) Tyle jadał PM ja swoich porcji nie pokażę bo aż strach się bać :D 



Pozdrawiam Was niedzielnie.

PS. W jednym ze sklepów oferujących praktycznie wszystko z drewna oliwnego obiecano mi, że jak wrócę za rok to będą szpatułki kuchenne dla leworęcznych i druty :)

niedziela, 26 września 2021

Torba

Ostatni weekend przeznaczyłam na pierwsze jesienne przeziębienie, nie tylko mnie dopadło lecz było udziałem wszystkich domowników, z czego ja jak zwykle chorowałam najdłużej - choć był to tylko uciążliwy katar i ból głowy. Nic nie pisałam bo też nie było o czym a z tym bólem głowy i cieknącym nosem to i tak nie dałabym rady. 


Za to ostatni  tydzień obfitował w kilka całkiem udanych przedsięwzięć, do jednych z nich należało uszycie torby. Za wzór posłużył mi pierwowzór z tego blaga, jest to torba plażowa. Pora dość późna na takie ekstrawagancje ale torba jest mi potrzebna bo udaję się na krótkie wakacje.


                                                                                                                                                                                                                                      
Torba jest z bawełnianej surówki, która mi została z szycia innych toreb, do tego kawałek czarnego materiału podobnego fakturowo. Moją torbę różni od pierwowzoru poszewka we wnętrzu (lubię tak wykończone rzeczy) oraz haft na zewnętrznej kieszeni.



Haft przedstawia różę wiatrów, narysowałam go sama, maszyna hafciarska dokonała reszty. Torba wakacyjna kojarzy się z podróżami a haft nie pozostawia wątpliwości, całość zamykana na zamek - czerwony jak jedyny zaznaczony kierunek  świata w hafcie - chociaż ja udaję się w kierunku przeciwnym:)

W dalszym ciągu jak mam czas to walczę z wielkim haftem krzyżykowym i dłubię drobne oczka w rękawiczce. 


Dostałam również coś pięknego od dziewczyny, którą świat prządek i dziewiarek zna jako wielce kreatywną farbiarkę. Jesień nadeszła w tym roku tak szybko, że pewnie niejedna z nas zastanawia się nadal nad zakupem jakiejś włóczki na nową czapkę, szalik lub sweter a jeśli chcecie coś niepowtarzalnego do zajrzyjcie do Zapachu Trzcin   kto wie jak wiele inspiracji tam znajdziecie a może zachwyt nad motkami lub czesanką natchnie Was do stworzenia czegoś pięknego.


Ja stałam się posiadaczką dwóch motków merynosa z kaszmirem w pięknym jesiennym wybarwieniu z nutą moich ulubionych petroli. Na razie motki jak to bywa w przypadku tych pięknie barwionych cieszą me oko kolorystyką - czy znajdą zastosowanie praktyczne - nie wiem, na razie głaszczę jak kota i napawam oczy :) 




 Tak jak wcześniej wspomniałam wyjeżdżam na kilka dni, a dokładnie między 3 a 10 października, więc zamówienia złożone w tym czasie w sklepiku zrealizuję dopiero po powrocie.


Pozdrawiam Was niedzielnie. 

niedziela, 12 września 2021

Te wielkie projekty

Niby z wiekiem nabiera się jakiejś mądrości życiowej, zna się swoje słabości, nie ulega się zachcianką i nie rzuca z motyką na najbliższą gwiazdę. Mnie jakoś udaje się pomimo wieku w dalszym ciągu porywać na projekty, które w najlepszym razie lekko mnie przerastają a w tym gorszym razie wręcz przytłaczają. W ostatnim wpisie wspomniałam o jednym z nich, jest to sporych rozmiarów (100 x 70 cm) haft krzyżykowy. Jak zobaczyłam go na znanym zakupowym chińskim portalu to nie mogłam o nim przestać myśleć, bo oczami wyobraźni widziałam go na jednej z moich ścian wielkiej klatki schodowej.
I pewnie nic by nie było w tym dziwnego gdybym dysponowała ogromem wolnego czasu do tego sokolim wzrokiem i cierpliwością buddyjskiego mnicha.


Jak tylko dostałam ten kawałek tkaniny to okazało się, że to haftowanie jest zajęciem tak beznadziejnie nudnym, wręcz ogłupiającym, bezmyślnym wypełnianiem kratek w danym kolorze, że długo tego nie wytrzymywałam. Do kompletu okazało się, że okulary, które przy dzierganiu drutami 1 mm zupełnie zdają egzamin to tu niestety nie, no i jeszcze wybrałam sobie mulinę o satynowym wykończeniu więc nie dość, że śliska to jeszcze plącze się częściej niż ta matowa. Na szczęście słuchanie książek jakoś łagodzi stan bezmyślności tego zajęcia, nowe okulary też pomagają no i letnie światło, tylko na brak czasu nie znalazłam lekarstwa ale nie zmienia to postaci rzeczy, że projekt jest w moim przypadku na lata. Może kiedyś nabiorę rozumu i poprzestanę na małych formach takich jak rękawiczki i skarpety, które można skończyć bez planów 5-letnich. 
W tej chwili mam zamiar wypełnić haftem największe połacie z danego koloru, tych przeważających kolorów jest 5 i oby przed zimowymi ciemnościami się udało. Później pozostanie tylko wypełnianie mieszaniną barwnych nitek tych już niewielkich luk.

Na drutach mam rękawiczkę, już drugą bo pierwszą zaczęłam na początku lipca i już jest gotowa. Wzór narysowałam w oparciu o jakiś wzór haftu krzyżykowego, które bardzo dobrze się sprawdzają w przypadku wzorów wrabianych. Dość głęboki podwójny mankiet robi z tej rękawiczki bardziej rękawicę na srogą zimę ale kto wie może pojadą gdzieś gdzie jest aż tak zimo. 



Przy całkowicie niewymagającym używania mózgu hafcie to zajęcie wydaje się wręcz żądać skupienia bo wierzch rękawiczki zdobi rysunek ostów, a każda linijka wzoru jest inna więc trzeba się pilnować bo pomyłki bywają bolesne. Samo rysowanie wzorów jest jak układanka bo główny motyw zawsze mi narzuca jakiś rygor spójności wzoru. Każda rękawiczka powinna być tak skonstruowana by nie dość, że wzory się jakoś zgadzały tematycznie to jeszcze płynnie przechodziły w palce a przy zbieraniu oczek nie mąciły rytmu tegoż wzoru - przynajmniej dążę do takiej perfekcji :) 


Trochę to potrwa zanim rękawiczki będą gotowe ale pora roku narzuca też inne zajęcia, jednym z nich jest robienie przetworów. Nie pamiętam czy był taki rok bym nie zrobiła jakiś dżemów, galaretek, ogórków, burków czy passaty, po prostu robię przetwory. Nie wiem czy to tylko przyzwyczajenie ale są rzeczy, które przetworzone samemu smakują lepiej. Nie robię jedynie korniszonów bo nie przepadam za nimi woląc kiszone ogórki i kapustę.


Niby ciepło i słonecznie ale w powietrzu już czuć powiew jesieni, w głowie kilka nowych pomysłów na skarpety i nieśmiało myślę o nowym swetrze ale najpierw muszę skończyć celtycki. 

Pozdrawiam Was niedzielnie. 

niedziela, 5 września 2021

Bardzo trudny powrót

 Nie jest tak, że przędzenie, dzierganie, farbowanie i wszystko "okołowełniane" przestało mnie cieszyć  co to, to nie ale jakoś tak zrobiłam sobie wakacje :) Wakacje nie objęły drutów i kołowrotka ale tylko opisywanie tych czynności na blogu. Bardzo często bywa, że po tak długim czasie opisywanie z pozoru innych rzeczy, one zlewają się w potok powielanych wiadomości, oblekanych w inne słowa i już nie da się tego ciągnąć trzeba na jakiś czas przestać. Pomimo tego że, przestałam opisywać to co robię to jednak coś tam robiłam, mniej niż zwykle ale też nie miałam tej presji, że trzeba coś opisać na blogu więc leniwie to wszystko robiłam. Słuchanie książek też się przyczyniło do zaniechania pisania, to nawet zaszkodziło wszystkim sferom mego życia - wg mojej rodziny jestem całkowicie oderwana od rzeczywistości i nic do mnie nie dociera chyba, że przez słuchawki :)



Tyle książek ile ostatnio mi się udało przesłuchać czytałabym może ze dwa lata ale to jedna z najfajniejszych rzeczy jaką ostatnio zrobiłam dla siebie - zatopienie się w tych wymyślonych światach a powrót do realu stawał się niemiłą koniecznością.  Postanowiłam jednak po tych wakacjach z początkiem września, chociaż mnie od bardzo dawna ten rygor nie obowiązuje, wziąć się w karby i wrócić do opisywania na blogu motków, rękawiczek, swetrów i tego co zrobię z równą starannością jak wcześniej. Przędłam praktycznie przez cały czas ale wrócił pewien Ufok, który od dłuższego czasu gryzie moje sumienie dość spory haft więc jemu poświęcam dużo czasu. Pewnie go tego lata nie skończę ale przynajmniej wypełnię największe połacie jakie zdołam. 

Na górnym zdjęciu bardzo cienkie nitki, które ostatnio powstały, wszystkie to tradycyjnie 3-nitki. Pierwszy motek to lama, jedwab i bfl, drugi Polwarth, jedwab i kaszmir, trzeci to merynos 18,5 mic zafarbowany jakieś 3 lata temu w łupinach orzecha włoskiego, przędzione jak poprzednie motki bez przeznaczenia. 




Z niejakim ociąganiem skończyłam szalo-kołnierz bo może się okazać, że kurtki użyję równie sporadycznie jak minionej zimy ale jak już było ponad połowę zrobione to szkoda sprawę porzucić. 


Może zrobię sobie czapkę do kompletu jak do poprzedniego kołnierza tylko czy ta kurtka pożyje na tyle długo by mieć aż tyle różnych, jej dedykowanych dodatków. Kołnierz zrobiłam na okrągło a później tylko zabezpieczenie brzegów i cięcie. Dokładnie tę procedurę opisałam przy pierwszym kołnierzu i te zapiski tak łatwo dostępne trochę mnie opamiętały z tym całkowitym zaniechaniem pisania na blogu. Jak nie będę  utrwalać ważnych dla siebie danych to będę odkrywać Amerykę za każdym razem gdy postanowię coś ponownie zrobić :)
Zaczęłam też rękawiczki wg dawno narysowanego projektu - trochę duże wychodzą ale samo dzianie na drobnych drutach (1,25 mm) mnie cieszy. Rozrysowałam też w miarę sensownie raglan w moim "odwiecznym projekcje" celtyckiego swetra, pewnie już niedługo jak tylko uporam się z rękawiczkami przyjdzie na niego czas.



Jeszcze pod koniec lipca zrobiłam zamówienie uzupełniające stany w sklepiku ale teraz procedury celne wydłużyły się tak niemiłosiernie, że zamówienie przyszło dopiero w zeszłym tygodniu pomimo naszych maili z delikatnym dopytywaniem o naszą paczkę. 
Nie kupiłam wiele ale prawie same jedwabie sari oczywiście te co były kiedyś uzupełniłam ale to tylko udało się w przypadku  Lagoon  i Palash reszty nie było ale za to są nowe kolory. Mieszanka z kobaltowym niebieskim, coś o nazwie dzikie kwiaty w kolorze bardzo ciepłej żółci przetykanej innymi kolorami. 





Do tego mieszanka o wszelkich odcieniach czerwieni i brązów o nazwie "Samba"  oraz prawie magenta powleczona wielobarwnymi pasmami.




 Całość wieńczy spora ilość jedwabiu Eri oraz dwie mieszanki wełniane jedna to merynos 18,5 mic z jedwabiem 50/50 % równomiernie wymieszana. Druga to ta na poniższym zdjęciu jest to merynos 23mic + jedwab + len, kiedyś bardzo dawno kupiłam trochę na próbę ale nadal leży w worku a ja się jej przyglądam więc może jakaś prządka też zechce się poprzyglądać :)
 


Przez te książki czytane i słuchane dni mijały tak szybko, że z niejakim oszołomieniem zdałam sobie sprawę, że to już prawie jesień . Te kilka zimnych i deszczowych dni jeszcze bardziej mi uświadomiło, że właściwie czas zacząć robić skarpety :)

Pozdrawiam Was niedzielnie.