Chciałabym napisać, że zrobiłam sobie wakacyjną przerwę od pisania, że wyjechałam w świat daleki, że miałam bardzo dużo pracy albo, że książki czytałam i tym podobne ale nie mogę tak napisać :( Ponad trzy tygodnie walczyłam z zarazą, którą u nas odwołano i udaje się, że jednostki tylko chorują. Nie było wesoło, wprawdzie nie skończyło się drastycznie czyli w szpitalu ale jestem po trzech szczepieniach i wierzę, że to uratowało mnie przed poważniejszymi konsekwencjami. Chorowała moja rodzina, zaraziliśmy moich rodziców, nigdzie nie notują tych przypadków, w poradni powiedzieli, że teraz leczy się to objawowo. Ciekawe jak chcą leczyć tą moją niemoc (tak jakby ktoś ukradł 90 % siły życiowej) usłyszałam, że mam odpoczywać.
Tak, więc czynię ten odpoczynek bo i tak na nic innego nie mam sił, wprawdzie dziś pokażę dwie pary skarpet ale kiedy będzie coś innego tego nie wiem. Jedne powstały jeszcze zanim padłam jak zwłoki, te były dla mojej siostry, która ma na początku sierpnia urodziny.
Drugie skarpety powstały z tej samej włóczki ale już w mijającym tygodniu, wprawdzie były próby robienia ich wcześniej ale porażająco nędzne po dwa rzędy i odkładałam bo słabość mnie dopadała lub dreszcze albo pot mnie oblewał same rozkosze.
Przez to moje chorowanie top bawełniany utknął w miejscu niedokończonej góry, jest cały tył i przód do momentu gdzie się rozdziela na dekolt. Już się nie spieszę zostawię do skończenia na jesieni i chodzić będę na przyszłe lato. Robię następne skarpety i coraz częściej oglądam szal z resztek, który zaległ z racji gorąca. Chciałam farbować runo i uprząść ale to jeszcze pewnie poczeka skoro wydajność w skarpetach jest nędzna to co dopiero szaleć z czymś innym.
Pozdrawiam Was niedzielnie