niedziela, 8 grudnia 2019

Wynik Candy


W roli sierotki miał występować syn ale śpi więc powracający z basenu, rozsiewający zapach chloru, rozmoczony PM użyczył reki to wyciągnięcia jednej z karteczek.



Bardzo mi miło ogłosić, że będę mieszać dla Rosamar  - GRATULUJĘ:)
Proszę Cię o adres, na który mieszanie ma dotrzeć.



Dziękuję Wam za zabawę, że chciało się Wam wymyślać te mieszanki, wszystkie godne uwagi a kilka na pewno wymieszam i może coś z tego trafi do sklepiku :) Mało przędę ostatnio ale ponoć ma być kilka wolnych dni może uda się coś stworzyć.

Pozdrawiam niedzielnie jeszcze raz dziękując za zabawę. 

niedziela, 1 grudnia 2019

O wyższości

Nigdy nie zastanawiałam się, który sposób jest lepszy po prostu robiłam skarpety tak jak mnie nauczyła babcia od góry ku palcom, przez lata nie kwestionowałam tego sposobu. Całe moje przędzenie, dzierganie wynika z potrzeby posiadania wełnianych skarpet i nagle (dobrych kilka lat temu:) mogłam wiedzę na temat skarpet poszerzyć i to bardzo bo stanął przede mną otworem świat zagranicznych książek.


Z książek robiłam pierwsze wymyślne wzory, raczkowałam sama w ich tworzeniu a wiedza w nich zawarta utwierdziła mnie, że robię skarpety dobrze z piętą holenderską, którą teraz zmieniłam na rzędy skrócone ale zawsze od góry. We wspomnianej książce jest kilka sposobów na pięty nawet ten śmieszny ze zaszywaniem dziury na pięcie nowej skarpety tu filmik  i ten najbardziej przypomina skarpety robione od palców. 



Pewnie, że wiedziałam że robi się od palców nawet jedne kiedyś zrobiłam, bo wzór piękny a przerabiać mi się nie chciało by zaczynać od góry. To, że się wie wcale nie znaczy, że trzeba używać a szczególnie jeśli stary sposób się sprawdza to po co kombinować.


Aż musiałam zrobić skarpety dla dziecka, wzór w duchy, pierwsza moja myśl zrobię od góry ale po wnikliwych oględzinach wzoru doszłam do wniosku, że duchy robione od góry będą złe. Oczka prawe robione od dołu układają się we V co daje rysunek zadowolonych oczu i buziek, odwrotność wyraźnie psuje wesoły charakter. Dziecku nie zrobię "uduchowionych" skarpet ze zgrają wściekłych duchów - trzeba było robić od palców. Oczywiście to ma znaczenie tylko w przypadku wzorów wrabianych, bo gładkie jednokolorowe dzianiny można robić bez oporu od góry czy dołu i tylko bardzo wprawne oko dziewiarki jest w stanie kierunek robótki rozszyfrować.




Zanim zaczęłam robić skarpety w duchy dla wprawy zrobiłam memu podstarzałemu dziecku skarpety od palców, pierwsze rozczarowanie - trzeba było pruć bo skarpeta była za mała pomimo przykładania do innej synowskiej skarpety robionej metodą tradycyjną. Na górnym zdjęciu seledynowe skarpety pięta robiona rzędami skróconymi (z owijką) na górze, na dole rzędy skrócone z wkłuwaniem się w oczko niżej. Pod spodem rzędy skrócone sposobem niemieckim. 




Wszystkie te metody to właściwie wariacje na temat jednego sposobu rzędów skróconych ale wiadomo każdy lubi coś innego - mnie osobiście podoba się sposób z wkłuwaniem się oczko niżej.
A tak w ogóle to najbardziej lubię robić skarpety po staremu :)
Tradycyjnie robiona skarpeta jest po prostu bardziej "szyta" na miarę bo inaczej nie mogę tego określić, pięta wygląda solidniej, dodatek klina po bokach pozwala na precyzyjne dopasowanie skarpety do stopy no i nie mogę się pozbyć wrażenia, że te od palców są jak te sklepowe okręcające się wokół stopy. Tradycyjna metoda jest bardziej wymagająca, trzeba trochę więcej wiedzy, szczególnie jak się chce samemu rysować wzory, metoda od palców dla początkujących idealna bo prościej się nie da. 

Skarpety w duchy są używane i oby właściciel się nimi nacieszył :) na zdjęciu widać dokładnie o czym piszę, skarpeta na wysokości piety ma tyle samo oczek jak przy palcach i na górze a stopa w tym miejscu jest znacznie szersza - szczególnie przy tego typu wzorach to "szycie" na miarę jest wskazane. 

górna skarpeta zrobiona tradycyjnie, dolna od palców 

Zrobiłam nową metodą skarpety dla syna, te a'la tweed dla siostrzenicy i przędę wełnę na swoje, tych "uduchowionych" nie liczę bo dziecię prędzej wyrośnie z nich niż zdążą się zniszczyć. Nie będę polegać tylko na moich przyzwyczajeniach i uprzedzeniach, będę miała opinię z dwóch niezależnych źródeł, pochodzimy i zobaczymy może będę musiała napisać, że nie ma różnicy, że obie metody dobre ale na razie widzę wyższość tej tradycyjnej.


Skarpety dla siostrzenicy są zrobione z nitki, która powstała z czesanki, która "robi" za wabik w wcześniejszym wpisie o Candy. Dzianina bardzo przypomina tweed i prezentuje się całkiem ładnie.
Skarpety jadą do mojej siostrzenicy do Berlina, amatorka ciepłych stóp chętnie przygarnie wełniane skarpety:) Dobrze, że mam blokery do skarpet przynajmniej one opanowały ten bezkształt.



PM przyniósł sporo śnieżynek tak jakby już święta miały być za chwilę a ja dopiero ze smutkiem jesień pożegnałam - jak tak dalej będzie ten czas gnał to za chwilę będzie wiosna :)



Pozdrawiam Was niedzielnie i zapraszam na Candy z poprzedniego postu :)

niedziela, 24 listopada 2019

Candy

Miało być o skarpetach ale dopiero za tydzień, na razie zbieram materiały, za to wpadłam na taką myśl, że dawno nie organizowałam nic ciepłego i miłego dla prządek. Zbliżają się święta może się okazać, że nie tylko będziemy leżeć i odpoczywać po przedświątecznej gonitwie, może znajdzie się czas na zrobienie sobie jakiejś nitki. Do sklepiku trafił jedwab sari w nowych odsłonach i tym razem zdążyłam zrobić sobie nitkę w zawrotnym tempie  - wygląda całkiem ciekawie i może się spodoba nie tylko mnie. Ogłaszam drobne Candy z jedwabiem w roli głównej :)



Zasady będą takie: trzeba napisać w komentarzu, że się chce, do tego trzeba napisać, który z jedwabi sari ma grać główną rolę i jaki ma być kolor tła :)
U mnie wygląda to tak : jedwab sari Carabeo, shetland czarny i czarny jedwab morwowy. Mieszanki będzie ponad 100 g tak by było na skarpety lub na dodatek do czegoś większego.

Na zdjęciu pod spodem nitka, która powstała z mieszanki z górnego zdjęcia, a w dzianinie też wygląda przyjemnie pokażę za tydzień w skarpetach :)
Miłej zabawy Wam życzę - zapisy do 7 grudnia a w niedzielę 8 ogłoszę wyniki losowania.


Pozdrawiam Was niedzielnie

niedziela, 17 listopada 2019

Czapka

Po takim zachwycie z jakim spotkały się rękawiczki trudno zaistnieć z czymś równie spektakularnym, po prostu się nie da :) Pierwszy raz opublikowałam swoją pracę w "Dzianej Bandzie" na Fb i jak to PM stwierdził - "popularność ją zabiła". To niezmiernie miłe jak tak dużo osób zwróci uwagę na to co robisz ale niesie za sobą podbijanie poprzeczki przy następnych pracach. Od lat robię dla siebie i niespecjalnie przejmuję się opiniami innych ale "drobna menda" siedząca mi za uchem szepcze - "to nie wygląda tak dobrze, mogłaś zrobić to lepiej, a te kolory do niczego ...." 



Tym razem już bez ujawniania się na Fb czapka, która powstała bo musiała :) Najpierw były resztki, dużo resztek, w ilościach pokonujących mnie od zawsze, później wzór, ten główny w internecie mi się kilka razy przewinął (nie potrafiłam dotrzeć do autora by zakupić) narysowałam ze zdjęcia ale jeszcze bez pomysłu gdzie ma zaistnieć.


Dni robią się chłodniejsze PM od dawna w czapce pomyka a ja jak zwykle "nie mam czapki", aż wstyd się przyznać ile ich było, jest i będzie ale jeszcze nie trafiłam na taką, która jest ideałem :)
Coraz częściej myślę, że są ludzie, którzy chodzą w czapkach i dobrze się w nich czują i jestem ja zawsze coś jest nie tak.


Czapka jest albo za duża lub za mała, nie trzyma się głowy, zjeżdża na oczy, włosy po zdjęciu wyglądają jak przysłowiowy "piorun w szczypiorek", nie chroni przed wiatrem uszu - no sto wymówek a stosik czapek rośnie ( dobrze, że jest Etsy) - tu nagle takie olśnienie zrobię nową :)


Narysowany wzór cudnym trafem wpisuje się w "mandalę" z "Faded Splendor Tam", kiedyś był do pobrania darmowy wzór tej czapki, to go wykorzystuję jak się da. Włóczki to wspomniane resztki i nie tylko ale głównie z tego swetra bez tła sam kolor, do tego trochę alpaki z Drops'a (pertol) i beżowy Fabel. 



Zdjęcie z najprawdziwszą kolorystyką pomimo lampy błyskowej -  powyżej, poniżej zdjęcie najmniej głupiej miny właścicielki w czapce :)



Druty na ściągacz 2,75 na resztę 3,25 ChiaoGoo  (dalej moje ulubione bambusowe) zużycie włóczek niewystarczające, trzeba myśleć o nowej czapce - wzór już mam,  od zeszłego roku leży tylko zapomniałam, bo mnie inne rzeczy zajmowały.

Jedną z tych rzeczy co mnie zajmuje, jest całkiem spora ilość wełny, która przyszła wraz z uzupełnianiem zapasów w sklepiku. Jest to wełna do tkania, bardzo cienka 10 000 metrów na kg mam tego 1,5 kg i wielką chęć uczynienia jakiejś prostej sukienki. Muszę to zdwoić bo z czegoś tak cienkiego nie mam zamiaru robić na drutach. Przydałaby się maszyna dziewiarska ale tam to chyba tylko proste połacie się czyni a ja myślę o jakimś wzorku - zobaczymy bo to już druga taka szpula, którą mam. Nie powinni pokazywać takiego tweedu bo tweed zawsze mnie skusi :)




Uzupełniłam niektóre braki w sklepiku  a z nowości jest jedwab sari w innej kolorystyce niż do tej pory. Mam pomysł na nowe skarpety, pokonałam niechęć do skarpet robionych od palców ale o tym napiszę następnym razem. 

Pozdrawiam niedzielnie 

niedziela, 3 listopada 2019

Rękawiczki, bo czemu nie


Następne rękawiczki za mną, już wiem co udoskonalić w następnych, chociaż już nie wiele można w nich poprawić. Wzory poskładane i skomponowane wg mojego pomysłu, włóczki moje i nie moje ale w 100 % ręcznie zrobione na drutach - drobnych drutach :)



Wielki szron okazał się cudną scenerią dla sesji, tylko PM wykazał nikłe zainteresowanie robieniem zdjęć. Rękawiczki są niewątpliwie zimowe, drobne druty i nagromadzenie przekładanych nitek dało dość grubą dzianinę.



Palce w gwiazdki, wzór wnętrza dłoni przechodzi płynnie na palce, kciuk również dopracowany tak by scalał się z resztą.



Trochę trwa zrobienie takich rękawiczek, czas wydłuża się jeszcze gdy nitki przędzie się samemu, tutaj tło jest nitką sklepową Holst Garn "Noble" w kolorze Cinnabar. To nietypowy cynober w delikatnym tweedzie dla mnie bardziej to karminowy ale w pełnym słońcu coś z cynobru ma.



Przy tego typu rękawiczkach coraz częściej uważam, że mankiet musi być podwójny by rękawiczka wyglądała na schludnie wykończoną. Taki podwójny mankiet nie dość, że grzeje to jeszcze jest stabilny i nie naciąga się właśnie przez tą podwójność po prostu wygląda przyzwoicie. Z takim składaniem jest trochę zabawy ale efekt jest na tyle dobry, że warto poświęcić te kilka godzin na drobienie dżerseju na drutach 1 mm.


Wzór wnętrza dłoni przy kciuku tak rozrysowany by płynnie przechodził z wnętrza na palec, to zawsze jest dla mnie wyzwaniem bo w tym miejscu zbiera się oczka i trudno o płynne przejście.



Wzór drobnych listeczków idzie wzdłuż palca wskazującego i małego, trochę mnie to martwiło czy będzie to dobrze wyglądać ale wygląda całkiem nieźle.




Rękawiczki są mieszanką kilku różnych wzorów, drobne precyzyjne wzorki to łotewska inspiracja, do tego norweskie gwiazdki, a w mankietach typowe dla Fair Isle cieniowanie wzoru. Takim sposobem może dojdę do wzoru typowego dla mnie:)
Z danych technicznych to włóczka wspomniany Holst, do tego moja 3-nitka z jasno szarego merynosa, biel to moja angora z jedwabiem, białe wnętrze w mankietach to mój Polwarth + jedwab+ kaszmir, jest jeszcze ciemna szarość o tym samym składzie farbowana pod te rękawiczki. Druty drobne bo 1,25 i 1 mm ale bez nich próżno o taki efekt.


Pewnie za chwile znowu tu będą jakieś nowe prawie doskonałe rękawiczki ale na razie te ostatnie mnie cieszą.
Pozdrawiam Was niedzielnie

niedziela, 20 października 2019

Zaginięcie

 Zaginęłam pomiędzy sprzątaniem ogrodu, sadzeniem cebul tulipanów w ilościach sporych, 10 kg kapusty do kiszenia takąż samą ilością buraczków wekowanych na dwa sposoby, passatą pomidorową z 14 kg pomidorów oraz szlifowaniem dębowego stołu. Trzy niedziele wpis się nie ukazał bo jak co roku nastała jesień ale ja w tym roku jakoś mało na nią  byłam przygotowana, wszystko skumulowało się, łącznie z pierwszym parszywym przeziębieniem. W tej chwili nie wiem czy odnalazłam się na chwilę czy na dłużej ale planów mam sporo tylko ginąć nie należy w jesiennym przetwórstwie by było co pokazywać na blogu:)

Skończyłam domowy sweter dla siebie,  jest wzorowany na tym od PM teraz i ja mam sweter a'la Mc Fly. Wprawdzie nie mam zamków tylko guziki w dodatku po całości no i ja mam dodatek koloru oraz element zupełnie niezbędny jeżeli chodzi o mój domowy sweter - kieszenie, bez nich sweter jako domowy nie ma szans zaistnieć.


Jak zwykle próby uczynienia sobie zdjęcia zaowocowały dość sporą ilością zdjęć do niczego z tego udało mi się wybrać jedno pokazujące sweter przed praniem a raczej moczeniem by dzianinę uformować. 
Włóczka to Karisma z Drops'a, kupiłam podczas promocji na dwa swetry ale ten od PM pochłonął więcej więc musiałam coś pokombinować z kolorem bo z tej partii szarości już nie było. 



Nigdy nie piorę próbek a to błąd bo dzianina ze sklepowej włóczki po pierwszym zamoczeniu zawsze jest większa i to, że większa to wiem tylko nigdy nie wiem o ile. Sweter zrobiłam dokładnie na wymiar był wręcz obcisły, nawet się trochę bałam, że taki zostanie :)


Po zamoczeniu okazało się, że jest dobre 5 cm dłuższy no i na szerokość też z jakieś 3-3,5 cm, rękawy zrobiłam do nadgarstka, teraz mogę wywinąć mankiecik - zdjęcie zrobiłam przez przypadek podczas ustawiania aparatu - i po co pozować jak jedyne przyzwoite zdjęcie zrobiłam przez przypadek :)

Półgolf wykończony tak jak u PM metodą, którą udostępniła Ania  (dziękuję Aniu to bardzo pomocny link :) na swoim blogu, wygląda przyjemnie, chociaż w przypadku dwóch kolorów włóczki jest to trochę większe wyzwanie - by równo wyglądało. Listwy w kolorze swetra,  tym razem obrzuciłam dziurki płotkiem bo przy tych guzikach (lakierowana sklejka) nie było płynnej współpracy.


Wspomniane "must have" czyli kieszenie - najprościej jak się da wnętrze w kolorze dodatków a wykończenie brzegu to rząd lewych oczek - minimalizm do bólu.


Rękawy są trochę przekombinowane ale to cały urok tego swetra, u PM robiłam poprzeczny ściągacz zbierając żywe oczka z zrobionego półrękawka u mnie w tym miejscu jest zmiana koloru więc nie było sensu zostawiać żywych oczek. Oczka zakończyłam  bardzo plastycznie a poprzeczny ściągacz zrobiłam osobno i doszyłam, dół nabrany tradycyjnie. Sweter był już mi bardzo potrzebny bo poprzedni domowy  zrobiłam dobre 4 lata temu !! - nawet nie przypuszczałam, że upłynęło tyle czasu.



Słoików z zaprawami nie będę serwować ale stół pokażę, od dawna rozglądamy się za przyzwoitym stołem do kuchni, mieliśmy stół z Ikei drewniany ale to nie było to, marzył mi się solidny ciężki stół a taki stół to spory wydatek.
 PM z dzieckiem wybrał się na ostatni w tym roku Pchli Targ, powrócili ze stołem i to jakim - lity dąb, blat o grubości 6,5 cm, ciężki i solidny jedynie kolor był straszny - ciemny brąz ze śladami solidnego używania.


PM chciał go w takim rustykalnym stylu wstawić do kuchni ale ja stanowczo zaprotestowałam i w ciągu trzech dni stół oszlifowałam, zabezpieczyłam olejem tungowym, co jeszcze bardziej podkreśliło piękno naturalnego drewna, nie mam zdjęć pierwotnego wyglądu ale uwierzcie ponurak był z niego straszny a teraz aż miło patrzeć. Stół posłuży wiele lat a pewnie już komuś służył latami, jednak jak coś jest zrobione z naturalnych materiałów to ma szansę cieszyć długo - czy to wełna czy drewno. A jak przestanie służyć to przynajmniej nie będzie się rozkładać 300 lat. 


Pozdrawiam Was niedzielnie już bez obietnic, że się poprawię z wpisami :)

niedziela, 22 września 2019

Bez efektu

Posiadam wielką słabość do naturalnego barwienia, mam spory zapas ufarbowanego przez Monikę merynosa w indygo, sama ufarbowałam trochę wełny w orzechu włoskim.  Dawno temu za czasów "Prząśniczki" dostałam od dziewczyn marzannę barwierską wyszedł cudny kolor pomarańczu z podtekstem. Od zeszłego roku zbierałam łupiny po avocado, pierwsze moje barwienie w ten sposób wyszło dość marnie, prawdę powiedziawszy nie wyszło ale też łupin miałam mało, do tego wełna taka prosto z marszu, niczym niezaprawiona.



 Tym razem przygotowałam się lepiej, łupin tyle ile widać w 10 litrowym wiadrze po farbie, do tego wełna zaprawiona w zimnej bejcy (składniki dostałam dawno i czekały na ten czas) podgrzane łupiny puściły kolor nie do końca taki jak się spodziewałam ale nic pewnego do czasu jak nie umieszczę w tym wełny.



 Wełna, to oczywiście moja przędza, tradycyjna 3 nitka uprzędziona z czesanki Chubut, po trzech dniach w bejcy wełna dostała ubranko z gazy i poszła do gara.


Dla wzmocnienia efektu trzymałam motek ponad tydzień w tej zupie, kolor całkiem ładnie się zapowiadał ale na tej gazie. Wełna po wyjęciu z gara była nieprzyjemnie śliska więc wyprałam a z praniem spłynął jakiś tam kolor, który i tak mnie nie satysfakcjonował. Całkowita porażka, nie wiem jak innym wychodzi tak ładny kolor po avocado, mnie nie wyszło zupełnie.


Mam motek lekko pocieniowany w ciemniejsze i jaśniejsze ecru, chyba wrócę do marzanny bo to wyszło mi od razu a jeszcze lepiej wychodzi mi barwienie w Jaquard'ach :)  Zostałam z motkiem do ponownego farbowania i gazą w beżowo-pomarańczowo-brudnym kolorze.   


Do rzeczy przyjemniejszych należy odkrycie jakie poczyniłam całkiem nie dawno, okazało się, że w ogrodzie pod leszczyną rosną grzyby, wg atlasu grzybów są to borowiki ponure (bagniak, siniak) albo borowiki ceglastopore (stawiam na te drugie) - trudno stwierdzić bo nim dorosną zjadają je robaki - ja nie mam odwagi.


 Całkiem przyjemnie przyrasta rękawiczki na drutach, pomimo dość drobnych drutów wyraźnie działa na mnie relaksująco takie dzierganie. Dwa razy rysowałam palce bo ciągle mi coś nie pasowało mam nadzieję, że to co wymyśliłam będzie wyglądało dobrze ale o tym opowiem jak rękawiczki skończę.



 Chodzi mi już po głowie taka para w niebieskościach z indygo, z dodatkiem bieli i może tym razem z jednym palcem by nie "kroić" tak bardzo wzoru od wewnętrznej strony dłoni. Przy zbliżającej się porze roku mogę już bez oporów wełnę tu serwować :)


Po ostatnich zakupach na chińskim Ali moja kolekcja nożyczek się powiększyła, już prawie wiem jakie potrzebuję do ścinania nitek łączących, które zostawia hafciarka tyko czy takie znajdę bo te są świetnie ale do cięcia innych rzeczy. 


Pozdrawiam Was niedzielnie :)


niedziela, 8 września 2019

Po czasie

Tyle rzeczy się dzieje, nawet niektóre skończone tylko ja nie mam czasu by uwieczniać i opisywać. Przez 2 tygodnie nic nie napisałam ale pierwszy z nich  minął pod znakiem końcówki remontu. Musiałam doprowadzić przedsionek do stanu normalności po wymianie drzwi wejściowych - drzwi wymieniono w marcu więc aż strach pomyśleć albo ja jestem tak wolna albo czas tak szybko upływa :) Drugi tydzień cały praktycznie poświęcony przygotowywaniu zestawu koszulek na dość spore, coroczne święto miasta zwane "Gwarkami".
Oczywiście nie zarzuciłam zajęć ulubionych więc powstały skarpety dla żony kuzyna z włóczki, która coraz bardziej mi się podoba czyli Flora z Drops'a. Jest to mieszanka wełny z alpaką 50 g - 210 m - taka grubość najbardziej mi odpowiada na skarpety, Jedynie pięty wzmacniam dodatkiem ku temu z firmy Lang.


Wzór narysowałam w oparciu o coś podobnego co znalazłam w internecie, jest to jeden długi motyw na 23 oczka powtórzony 3 razy. Potrzebowałam małego rozmiaru skarpet a 69 oczek na drutach 2,25 przy wzorach wrabianych, daje taką właśnie nie za dużą skarpetę.



Oczka gubione na spodzie stopy by wzór wijących się listków płynnie przechodził po całości. Skarpety są robione w lustrzanym odbiciu, tak mi się wydaje, że jest ciekawiej. Zrobione były już w zeszłą niedzielę ale dopiero w czwartek wyprałam i na ostatni moment zaniosłam bo kuzynostwo wybiera się na urlop.


Skarpety na nogach właścicielki prezentują się o wiele ładniej niż na blokerze ale zdjęcia robione na szybko nie do końca ukazują ich urok :)  Przeznaczone do spania skarpety są w delikatnych kolorach z drobnym wzorkiem, powinny wpasować się w pościel. 


Kończąc poprzednie rękawiczki maiłam w głowie następne, wzór narysowałam dość sprawnie oprócz palców, mam jeden ale to tak jakby były wszystkie. Wzór ekskluzywny bo wydrukowany w kolorze, przy nowej drukarce do koszulek nabierają również koloru moje szare wzory. Trochę to potrawa bo rękawiczka na 96 oczek w obwodzie ale druty 1,25 więc drobnica ale jak skończę to pewnie się pochwalę :)


Moje dziecko jest mistrzem chińskich zakupów w dodatku za takie pieniądze, że się zastanawiam jakim sposobem to działa. Poprosiłam go o zakup 3 par nożyczek do ścinania nitek w haftach (tych z hafciarki do znakowania odzieży firmowej). Podczas wybierania tych nożyczek wpadły mi w oko guziki, które o dziwo przyszły bardzo szybko - na nożyczki jeszcze czekam.


Ale to co zakupiłam jeszcze to już "odlot" w innym kierunku - wielki haft krzyżykowy (70 cm x 100 cm). W zamierzchłych czasach PRL haftowałam krzyżykami ale, kanwę robiłam sama, mulinę zdobywałam z Czechosłowacji lub NRD w dodatku wzory miałam powielane na powielaczach do ulotek, z symbolami, bez koloru z opisem po niemiecku :) 



Teraz taki komplet to gotowa kanwa z bardzo precyzyjnym nadrukiem (chyba, że jest się sierotą tak jak ja i zaleje część herbatą wtedy bardzo pomocny okazuje się dołączony schemat na papierze) dokładne oznaczenie kolorów z ponumerowaną tekturą do ich spięcia , ścinacz nitek, nożyk do prucia, igły, wosk by nici się nie strzępiły, inne przedmioty, o których przeznaczeniu nie mam pojęcia no i zestaw nitek. U nas zakupiłam ochraniacze na palce bo pierwsze kilka nitek i już mam dziurę w palcu, niestety drutami też tak sobie robię :(

precyzyjny nadruk z moim herbacianym zaciekiem :)
Nie wiem kiedy to skończę i czy w ogóle się uda ale ma być to coś podobnego do tego co umieszczone pod spodem. Oby starczyło cierpliwości i czasu bo coraz częściej wszystko jest ... po czasie.
zdjęcie z internetu - to rysunek oby mój haft go przypominał 
Pozdrawiam niedzielnie z nadzieją, że z następnym postem zdążę na czas :)