niedziela, 27 września 2020

"Wiekowa" Suri

 Nie wiem gdzie przeczytałam to wyznanie ale autorka napisała, że chyba dopadła ją starość bo czas jej się skurczył, dni mijają niezauważalnie.... "A niech to - pomyślałam - to ja już chyba nie żyję !!!" zauważam tylko soboty kiedy odgruzowuję dom - reszta dni mija w oka mgnieniu :( 

Wiem kiedy się zbliża zima bo wtedy robię więcej skarpet i rękawiczek ale reszta mija w takim tempie, że strach układać chronologicznie niektóre wydarzenia. Pewnie się zastanawiacie skąd takie przemyślenia, a one za sprawą pewnego runa suri, które kupiłam jako strzyżę i przerabiałam swego czasu. Mam pewne drobne mitenki do zrobienia i ta suri bardzo mi się do tego projektu przydała. Wiedziałam, że mam wyczesane i wyciągnięte pasma z czesaków. Przecież to było tak niedawno jak je czesałam, stan ich "zleżenia" nie wskazywał na niedawno - jak sprawdziłam było to dokładnie 9 lat temu - stąd moje obawy co do tego czy jeszcze żyję :D



Nitkę uprzędłam bardzo cienko ale ma służyć jako dodatek do wcześniej ufarbowanego na czrno-brązowo motka. Motek jest w zimnym brązie więc ciemna suri trochę ociepli wygląd całości.


Runo przerabiane od podstaw pomimo naszej dokładności, staranności nigdy nie będzie tak dobrze wyczesane jak to co zrobią maszyny i pewnie jeszcze na etapie przędzenia trzeba będzie pozbywać się drobinek roślinnych -w zależności od stanu surowej strzyży. Ma za to przewagę jakościową, to jest najlepszy rodzaj przędzy jaki może powstać, jest zrobiona od podstaw ręcznie a to znaczy, że nie była poddawana zabiegom chemicznym celem pozbycia się zanieczyszczeń, bez siłowego szczotkowania, włos nie ma prawa być w żaden sposób uszkodzony a tym samym powinien być o wiele trwalszy. Pomimo prawie dekady spędzonej w postaci roladek włos nadal jest piękny błyszczący i mocny, wystarczyło trochę rozciągnąć i prząść z przyjemnością. 


Mitenki pewnie skończę w weekend, jak trafią na małe dłonie to się pochwalę (oczywiście jak otrzymam zgodę właścicielki :)
A ja myślę o moim projekcie z początku roku na rękawiczki, tym razem do trzech razy sztuka.  Motek runa Bfl wymieszanego z jedwabiem Peduncle miał się zgrać z Bfl wymieszanym z niebielonym jedwabiem - okazało się, że ten drugi jest za gruby. 


Kolor beżowo-waniliowy wyjątkowo mi pasował do brązowo-cynowego ciemniejszego motka więc postanowiłam wymieszać coś podobnego tym razem bfl z puchem wielbłądzim i jedwabiem -  no i wszystko było dobrze tylko puch się "napuszył" i znów jest za grubo. Po ostatniej dostawie do sklepiku kusiło mnie by wymieszać bfl z włóknem sojowym ale przyszedł też jedwab Muga więc trzeci motek powstał z połączenia mojego ulubionego runa owczego z luksusowym jedwabiem :)



Teraz już mogę myśleć o zaczynaniu rękawiczek a dwa pozostałe motki pewnie znajdą jakieś zastosowanie to przecież też moje ulubione bfl w dodatku z jedwabiem. 
Sweter w kolorze terakoty dostał "motylki" na rękawy w raglanie - nijak nie mogłam wymyśleć jak zrobić tradycyjne rękawy z główką by zachować ciągłość paskowania przędzy. Jedyne co mi przychodziło do głowy to cięcie jak przy Fair Isle ale to przy delikatniejszej materii swetra może okazać się niezbyt dobrym rozwiązaniem, w dodatku paskowanie przy główce nie będzie się pokrywać z górą swetra - będzie raglan.  




Pewnie nie starczy moheru na całość bo kupiłam tylko 4 motki a ja przerabiam trzeci, w sumie się nie martwię bo dokupić można a ja muszę kupić Cotton Merino bo dziecko chce skarpety. 

Pozdrawiam Was niedzielnie. 

niedziela, 20 września 2020

Trochę nowości

W ostatnią niedzielę post się "nie napisał" bo ja zabalowałam popołudniową sobotę i trochę niedzieli :)

Było to może na początku marca jak skontaktował się ze mną kolega z liceum, że tworzy grupę naszej byłej klasy na "whatsapp" bo od dawna ma zamiar zorganizować spotkanie, termin ustaliliśmy na maj ale jak widomo zamknięto granice i mogliśmy się spotkać tylko w okrojonym gronie - było wyjątkowo sympatycznie i postanowiliśmy spotkanie powtórzyć. 


W ostatnią sobotę spotkaliśmy się we większym gronie, spotkanie było na tyle udane, że postanowiliśmy spotykać się cyklicznie. W sumie nie ma się co dziwić bo miałam przyjemność uczyć się w towarzystwie wyjątkowo sympatycznych i kontaktowych osób a odchyły mamy wszyscy w normie :) 
Do tych kilku linijek wyjaśnienia braku postu dołączyłam zdjęcia butków, które zrobiłam koleżance bo pomiędzy naszymi spotkaniami została babcią. Butki się spodobały i mam obiecane zdjęcia na stopach "docelowych" :) 
Pamiętam jak widziałam je u Pimposhki i już wtedy wiedziałam, że jak będę miała okazję to je zrobię, jedyne co chodzi mi po głowie to bym je jakoś chciała udoskonalić by pozbyć się szycia - jak ja nie lubię zszywać dzianiny w dodatku takich mikroskopijnych rozmiarów. 



Z rzeczy przyziemnych to stany magazynowe w sklepiku zostały uzupełnione, tym razem bez mieszanek bo jeśli zamawia się autorskie mieszanki to czeka się bardzo długo a tu jesień za oknami i czas myśleć o cieplejszych ubrankach. 
Kupiłam cztery nowe produkty, trochę tak bez przekonania bo wszelkie włókna wiskozowe wzbudzają we mnie mieszane uczucia - niby pochodzenia roślinnego ale proces produkcji pozostawia wiele do życzenia. Włókna wiskozowe nadają się do przędzenia samodzielnego ale jak dla mnie jest to dodatek do wełny, który ma poprawić a nie pogorszyć jej właściwości. Na ile to prawda pewnie się przekonam jak uprzędę nitki z tych włókien ale najpierw muszę zdecydować z czym to wymieszać. 


Pierwsze to włókno sojowe. Zostało wynalezione w 1937 roku przez Henry'ego Forda i otrzymało nazwę - wełna sojowa. To włókno było wówczas używane w tapicerce samochodowej, ale stało się ofiarą drugiej wojny światowej, a także pojawienia się nowych włókien sztucznych, które były tańsze w produkcji. Włókno zostało ponownie wynalezione w 1998 r. i promowane jako eko-włókno. Włókno sojowe jest raczej dodatkiem  w mieszankach z innymi włóknami i na ogół nie jest używane samodzielnie. W połączeniu z kaszmirem lub wełną poprawia właściwości układania się i drapowania materiału, nadając produktowi wyjątkowy połysk i pomagając zmniejszyć tarcie / mechacenie się.
Właściwości chłonne są podobne do bawełny, dzięki czemu włókno jest chłodne. Jego wentylacja jest lepsza niż w przypadku bawełny. Włókno jest anty-ultrafioletowe i dlatego dobrze zachowuje barwione kolory i pod tym względem przewyższa wiskozę i jedwab. Jest mocniejsze niż wełna, bawełna i jedwab, ale nie poliester. Obecnie głównym producentem są Chiny.


Drugie z włókien to włókno miętowe jest to biodegradowalne włókno celulozowe nasycone proszkiem mięty pozyskiwanym z liści mięty pieprzowej.
Jest to włókno miękkie, złote, ma właściwości antybakteryjne i naturalne właściwości chłodzące.
Idealne do przędzenia i mieszania z włóknami takimi jak bawełna, jedwab, wełna i len.



Włókno perłowe to również biodegradowalne włókno celulozowe nasycone cennym proszkiem perłowym, który zawiera naturalne aminokwasy i pierwiastki śladowe. Jest to bardzo miękkie i błyszczące włókno. Włókno zapewnia naturalną gładkość i chłodzenie oraz doskonałe wchłanianie wilgoci.
Doskonale się farbuje, bardzo dobrze  wchłania barwnik, dając wspaniałe odcienie farbowania z połyskiem. Włókno ma współczynnik ochrony przed promieniowaniem ultrafioletowym większy niż 30. Idealne do przędzenia i mieszania z takimi włóknami jak bawełna, jedwab, wełna i len. 




Ostatnia z nowości to wełna, wprawdzie jest to merynos ale jednak to wełna :) Kupiłam z ciekawości merynosa falklandzkiego, ciekawe czy ten merynos będzie się różnił od pozostałych na razie wydaje się w czesance bardziej "sypki" i nie zauważam typowej dla merynosów "budyniowatości" ale dokładnie się wypowiem po konfrontacji przy kołowrotku. Ten, który będzie w sklepiku ma 20 - 22 mic wiec z tych bardzo miłych. 


Kupiłam jeszcze kilka kolorów celem mieszania nowych battów, bo sobie nie mogę powierzyć farbowania po ostatnich ekscesach, chociaż o dziwo sweter wychodzi całkiem ładny. Specjalnie zrobiłam zdjęcie w namiocie bezcieniowym by uchwycić jak najwierniejszą kolorystykę i jak dla mnie jest wyjątkowo pięknie oby mój zachwyt trwał :) 



Pozdrawiam Was niedzielnie z jesienią za oknem.  

niedziela, 6 września 2020

Nieużytek

O skończonym lnianym swetrze wspomniałam ostatnio, że dzisiaj poświęcę mu więcej uwagi, chociaż właściwie nie za bardzo mam ochotę. Włóczka jak wspominałam była resztką z włoskiej wyprzedaży cewek. Kolorystyka i zgrzebna faktura bardzo mi się spodobały, od razu wiedziałam, że chce mieć duży, niechlujny, oversize'owy sweter. Pierwsze podejrzenie, że coś jest nie tak dotarło do mnie w połowie dziergania.


                                                     

                                                

Nie, nie zaliczyłam jakiejś pomyłki w obliczeniach, to włóczka okazała się nie do końca tym czego się spodziewałam a raczej nie spodziewałam się tego po niej. Okazało się, że włóczka pozostawia "kłaki" na ubraniach podobnie jak angora. Dziergałam dalej bo doszłam do wniosku, że po praniu może się jej poprawi. 


Nic się nie poprawiło jak kłaczyła tak kłaczy, jedyna zmiana to to, że po praniu sweter zrobił się twardy ale to len i miał do tego prawo, wystarczy założyć i trochę pochodzić a robi się miękki. Tylko trzeba mieć ochotę go założyć, bo kolor włóczki taki, że "obmeszenie" widać  na ciemnych  i jasnych ubraniach :(  

Pewnie następne prania niewiele wniosą bo to przecież nie wełna i nawet próba filcowania z premedytacją nie wchodzi w grę - dalej będzie zostawiał ślady. Pomyśleć, że mam kupioną bawełnę na ten wielki letni oversize a mnie się zachciało lnu. Sweter prawdopodobnie poleżakuje w szafie i trafi do worków Czerwonego Krzyża, jako posiadaczka kota mam dość ściągania kłaków ze wszystkiego a jak kota systematycznie czeszę to nawet z nim nie ma problemów - swetra nie wyczeszę :(

Taki to nieużytek sobie zafundowałam.  


Z rzeczy przyjemniejszych kończę prząść a właściwie zostało potrojenie ostatniego motka z czesanki nowozelandzkiej tak radośnie i pstrokato ufarbowanej. O dziwo motki wyglądają całkiem przyjemnie dla oka, a sposób przędzenia nadał im lekko tweedowy wygląd. 


W dodatku kolorystyka zgrała się  w połączeniu z ostatnio kupionym moherem (ten bez pomysłu)  i mam nadzieję, że ten sweter będę mogła zaprezentować z satysfakcją. 


 Nie mogłam się powstrzymać i jak tylko motki wyschły po praniu, a ja rozrysowałam sweter, który nie ma wzorów, zaczęłam go robić.  Pewnie będzie to ze szkodą na rzecz celtyckiego swetra ale cóż ten zrobię o wiele szybciej, o postępach w tej sprawie się dowiecie :)





Uszyłam dwa wsypy z inletu na resztę łuski gryczanej, która została mi po zrobieniu wałka do jogi. Poduszki są ciężkie i szeleszczą ale tyle się naczytałam o zaletach spania na poduszce z gryczanym wypełnieniem, że po uszyciu stosownych (czyli lnianych) poszewek mam zamiar spróbować na tym spać. 



Na wiosnę pisałam o zamiarze uprawy różnych odmian pomidorów. Po zaliczeniu kilku błędów w stylu nadmiernego nawożenia obornikiem z pokrzyw oraz nie pozbycia się bocznych pędów przy tych odmianach, które tego wymagają - zbieram to co urosło, a trochę tego jest.



Nie jesteśmy w stanie zjeść wszystkiego, a też nie wszystkie pomidory na surowo mi smakują to co w nadmiarze zmieniam w dodatek do wielu potraw, które zimą będę gotować. Do tej pory zrobiłam 16 litrów dość solidnie odparowanego soku pomidorowego - jest gęstszy od tradycyjnej passaty.  Pewnie jeszcze trochę zrobię bo sam sok pomidorowy też chętnie wypijam. 




Pozdrawiam Was niedzielnie.