Od czasu jak praktykuję jogę, a jest to kilka ładnych lat, wiem że źle siedzę przy przędzeniu. Siedziałam na starym kuchennym taborecie, który może był kiedyś dobry ale od dłuższego czasu przy dłuższym przędzeniu pokazywał mi gdzie mam nerw kulszowy. Od kilku sezonów rozglądałam się za czymś ciekawym na targu staroci, chociaż krzeseł i stołków wszelakich tam nie brakuje, to niestety niczego nie było co zadałoby egzamin przy przędzeniu. Doszłam do wniosku, że jeśli przędzenie nadal ma być dla mnie przyjemnością to nie mam innego wyjścia i zaopatrzyć się w stosowne ku temu siedzisko, a że były moje urodziny to rodzina kupiła mi stołek do przędzenia od Kromskich :)
Teraz moje oba guzy kulszowe są odpowiednio podparte a nerw nie jest uciskany, ja jestem bardzo zadowolona - jedynie kot kręci nosem bo na starym taborecie przesiadywał przyglądając mi się jak gotuję a ten na razie jest mu "obcy" :) Stołek w jasnym wykończeniu bo po latach upodobania kolorystyczne też ulegają zmianie - kołowrotek zostaje w tym kolorze bo się rozumiemy bez słów :)
Skończyłam czarne "prawie" rękawiczki, pokazuję tylko jako udokumentowanie rzeczy skończonej bo są tak proste, że prościej się nie dało po prostu ściągacz i dżersej. Dzianina powstała z motka włóczki Flora oraz tej czarnej cienkiej nitki alpaki, którą w tym celu uprzędłam - druty na ściągaczu 1,75 reszta na 2.
Mój syn powiedział : "takie świetne rękawiczki, w jedynie słusznym kolorze tylko palce byś dokończyła" :)
Mam zaczętą również czapkę dla siebie ale muszę pruć, bo przez tą bolącą wątrobę, która jest bolącą nerką pomyliłam się, a ja nie cierpię pruć. Pewnie do końca zimy się z nią uporam ale teraz mnie złości.
Na temat obolałych nerek nic się nie dowiedziałam bo mój lekarz jest na kwarantannie a ten w zastępstwie posłał na inne badanie, które będzie dopiero pod koniec miesiąca, na wszelki wypadek nie szaleję z jedzeniem bo a nuż to jednak wątroba :))
Pozdrawiam Was niedzielnie z takim śniegiem i mrozem, że aż nie wiem jak to skomentować - odzwyczaiłam się od takiej zimy :)