niedziela, 12 września 2021

Te wielkie projekty

Niby z wiekiem nabiera się jakiejś mądrości życiowej, zna się swoje słabości, nie ulega się zachcianką i nie rzuca z motyką na najbliższą gwiazdę. Mnie jakoś udaje się pomimo wieku w dalszym ciągu porywać na projekty, które w najlepszym razie lekko mnie przerastają a w tym gorszym razie wręcz przytłaczają. W ostatnim wpisie wspomniałam o jednym z nich, jest to sporych rozmiarów (100 x 70 cm) haft krzyżykowy. Jak zobaczyłam go na znanym zakupowym chińskim portalu to nie mogłam o nim przestać myśleć, bo oczami wyobraźni widziałam go na jednej z moich ścian wielkiej klatki schodowej.
I pewnie nic by nie było w tym dziwnego gdybym dysponowała ogromem wolnego czasu do tego sokolim wzrokiem i cierpliwością buddyjskiego mnicha.


Jak tylko dostałam ten kawałek tkaniny to okazało się, że to haftowanie jest zajęciem tak beznadziejnie nudnym, wręcz ogłupiającym, bezmyślnym wypełnianiem kratek w danym kolorze, że długo tego nie wytrzymywałam. Do kompletu okazało się, że okulary, które przy dzierganiu drutami 1 mm zupełnie zdają egzamin to tu niestety nie, no i jeszcze wybrałam sobie mulinę o satynowym wykończeniu więc nie dość, że śliska to jeszcze plącze się częściej niż ta matowa. Na szczęście słuchanie książek jakoś łagodzi stan bezmyślności tego zajęcia, nowe okulary też pomagają no i letnie światło, tylko na brak czasu nie znalazłam lekarstwa ale nie zmienia to postaci rzeczy, że projekt jest w moim przypadku na lata. Może kiedyś nabiorę rozumu i poprzestanę na małych formach takich jak rękawiczki i skarpety, które można skończyć bez planów 5-letnich. 
W tej chwili mam zamiar wypełnić haftem największe połacie z danego koloru, tych przeważających kolorów jest 5 i oby przed zimowymi ciemnościami się udało. Później pozostanie tylko wypełnianie mieszaniną barwnych nitek tych już niewielkich luk.

Na drutach mam rękawiczkę, już drugą bo pierwszą zaczęłam na początku lipca i już jest gotowa. Wzór narysowałam w oparciu o jakiś wzór haftu krzyżykowego, które bardzo dobrze się sprawdzają w przypadku wzorów wrabianych. Dość głęboki podwójny mankiet robi z tej rękawiczki bardziej rękawicę na srogą zimę ale kto wie może pojadą gdzieś gdzie jest aż tak zimo. 



Przy całkowicie niewymagającym używania mózgu hafcie to zajęcie wydaje się wręcz żądać skupienia bo wierzch rękawiczki zdobi rysunek ostów, a każda linijka wzoru jest inna więc trzeba się pilnować bo pomyłki bywają bolesne. Samo rysowanie wzorów jest jak układanka bo główny motyw zawsze mi narzuca jakiś rygor spójności wzoru. Każda rękawiczka powinna być tak skonstruowana by nie dość, że wzory się jakoś zgadzały tematycznie to jeszcze płynnie przechodziły w palce a przy zbieraniu oczek nie mąciły rytmu tegoż wzoru - przynajmniej dążę do takiej perfekcji :) 


Trochę to potrwa zanim rękawiczki będą gotowe ale pora roku narzuca też inne zajęcia, jednym z nich jest robienie przetworów. Nie pamiętam czy był taki rok bym nie zrobiła jakiś dżemów, galaretek, ogórków, burków czy passaty, po prostu robię przetwory. Nie wiem czy to tylko przyzwyczajenie ale są rzeczy, które przetworzone samemu smakują lepiej. Nie robię jedynie korniszonów bo nie przepadam za nimi woląc kiszone ogórki i kapustę.


Niby ciepło i słonecznie ale w powietrzu już czuć powiew jesieni, w głowie kilka nowych pomysłów na skarpety i nieśmiało myślę o nowym swetrze ale najpierw muszę skończyć celtycki. 

Pozdrawiam Was niedzielnie. 

2 komentarze:

  1. Och, mnie kiedyś też napadło na Garten of Delight Morrisa. Też myślałam o hafcie. nabyłam 2 rózne wzory i choć haftowałam wtedy zapamiętale, to jednak to zadanie mnie przerosło. Namalowałam to sobie akwarelą. Nie blaknie, zabrało mi to 2 tygodnie z życia a nie cztery lata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak niektórym mądrość życiowa jest dana od razu a niektórzy do końca jej poszukują :) Kiedyś rysowałam i malowałam dość sporo ale by dojść do takiego stanu by efekt moich poczynań był zadawalający też pewnie spędziłabym z 4 lata ćwicząc na powrót zapomnianą umiejętność :)

      Usuń