niedziela, 30 sierpnia 2020

Ciąg zdarzeń

Co się musiało zdarzyć by powstało to zdjęcie, które jest poniżej ? Niby niewiele a jednak na tyle dużo bym ufarbowała prawie 300 g czesanki nowozelandzkiej w tak dzikie kolory - "takie indiańskie kolory" - stwierdziła moja mama ale nie powiedziała, których mieszkańców, której Ameryki ma na myśli :) 
Na blogu zrobiłam wakacje bo pisać nie było o czym wszystko w jakiś fazach, poza tym pomidory wyznały, że najwyższy czas na zamieszkanie w butelkach, do tego ogród wymagał długotrwałej interwencji. Czas przelatywał a ja jakoś nie miałam ochoty na wełniane spotkania, celtycki sweter poszedł w odstawkę bo było za ciepło by przerabiać rzędy pod wełnianym "kocem". Tak jak przypuszczałam szycie mnie znudziło, przerabiałam lniany oversise ale o tym następnym razem. 



Tak mi się zachciało zrobić coś zwiewnego, delikatnego, mgiełki takiej byle nie poczuć ciężaru ciepła na kolanach. Przypomniałam sobie, że jest jeden taki szal, od dawna mi się podoba, wzór dość wymagający bo dwustronny ale efekt za to bardzo godny wysiłku. Kupiłam wzór i zaczęłam robić, trudno stwierdzić co mnie bardziej zmęczyło upał czy bambusowe druty. Tak mnie zmęczyły bambusowe druty !!! - przy dwustronnym wzorze muszą być ostre druty bo trudno zbierać oczka - bambusowe ostre nie są :(  



Zrobiłam może 12 rzędów i  postanowiłam kupić metalowe druty, te do czerwonej żyłki z dopiskiem "lace", a że samych drutów nie będę kupować to kupiłam włóczkę moherową. Włóczka zupełnie bez przeznaczenia po prostu kolor mi się bardzo spodobał i tyle. 


Druty przekręciłam bardzo szybko i już przy pierwszych oczkach przypomniałam sobie dlaczego tak nie lubię metalowych drutów. Nawet nie wiecie jak się męczyłam by wpaść w jakiś rytm dalszego przerabiania tego zaczątku szala, na śliskich, stukających metalach posypało się to co było zrobione i musiałam pruć, oczka nabrałam na nowo i tak leży. Ciekawe co będzie silniejsze chęć posiadania szala czy niechęć do metalowych drutów. 



Przy całym niesmaku niemożności poradzenia sobie z własnymi fanaberiami dotyczącymi preferencji narzędziowej postanowiłam zrobić coś czego dawno nie robiłam. Farbowanie od dawna mi chodziło po głowie ale na pewno nie to coś co upstrzyłam. Zupełnie nie wiem skąd takie barwy i sam styl farbowania przez posypywanie mokrej czesanki suchym barwnikiem - tak jakby nie ja, na żywioł bez planu. PM jak zobaczył suszące się czesanki spytał: co właściwie "poeta" miał na myśli, robiąc to coś - "poeta" sam nie wiedział :)  



Jak już "upaciałam" 300 g czesanki bez składu i ładu to postanowiłam zobaczyć co z tego wyniknie, pierwsza myśl uprzędę w 3- nitkę tak na 100 g 400 m - będzie na skarpety, a jak kolor będzie bardzo parszywy to powlekę na czarno i przynajmniej nie zmarnuję. 
Czesankę podzieliłam wzdłuż na trzy i każdy pas przeznaczyłam na jedną szpulę ale te pasy też jeszcze podzieliłam i przędłam w różnych kolejnościach. Motek potroiłam i pierwsze co zrobiłam to poszłam do szafy po ostatnio kupiony moher. W pojedynczych szpulach nic jeszcze nie wskazywało na to, że ta włóczka nada się na coś innego niż skarpety teraz mam już w głowie pomył na całkiem zgrabny kardigan. 
Tak to niechęć do dziergania swetra podczas upałów doprowadziła mnie do chęci dziergania nowego swetra !!  Chęci jak chęci, ja kupiłam, ufarbowałam i uprzędłam włóczkę zupełnie nie myśląc o przeznaczeniu jej na sweter a wszystkie moje poczynania ku temu dążyły. Nie wiem czy ten stan umysłu jest jakimś objawem klinicznym, pewnie ktoś by do tego dorobił jakąś teorię, w tej chwili mam zamiar skończyć prząść czesankę i rozrysować nowy sweter. Za koronki  na razie się nie łapię bo nie wiem do czego mnie to doprowadzi :)



Zrobiłam sobie koszulkę, wprowadziliśmy nowe materiały do znakowania odzieży więc trzeba przetestować trwałość i jakość a najlepiej na własnej odzieży. Hasło z internetu ale reszta wg mojego pomysłu - pewnie nie przetrwa tak długo jak dobrej jakości włóczka najlepiej własnoręcznie uprzędziona ale życie koszulek przy intensywnym użytkowaniu raczej długie nie jest. Cieszy mnie możliwość zrobienia sobie koszulki ze własnym wzorem :)




Pozdrawiam Was niedzielnie. 

4 komentarze:

  1. Piekne te indiańskie rudości, okazuje się że pójście na żywioł przynosi fajne efekty :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem się udało ale raczej wolę farbować z jakimś planem kolorystycznym :) W tej chwili nawet dzianina z tej nitki zapowiada się znośnie ale to tylko przypadek :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Koszulka mnie zainteresowała. Idziesz w nadruki ? ;-) Domyślam się, że to nieopłacalne jednorazowo, co innego już masówka. No, ale efekt jest ! ;-)
    Też się czasami zastanawiam, skąd się biorą ciągoty do pewnych kolorów przy farbowaniu. Coś w człowieku siedzi i daje sobie upust :D Efekt na pewno wyjdzie fajny, może wełenka odleży swoje, bo czasami musi, ale ostatecznie trafisz w wyrób. Jak zwykle.
    Mówisz, że nie miałaś w wakacje o czym pisać, chyba Cię rozumiem, bo ja wyniosłam się z domu na działkę z maszyną do szycia i stosem tkanin i... na dniach zrobiłam jedną koszulkę :D - więc doskonale Cie rozumiem, że nie było tworzenia, no ale napisać coś mogłaś... o pomidorach chociażby, czy roślinkach. :-)

    Pozdrawiam słonecznie, mimo deszczu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z racji firmy reklamowej mamy możliwość oznakowania odzieży na wiele sposobów. Ten prezentowany to specjalna folia, cięta ploterem w lustrzanym odbiciu i później wgrzewana pod prasą. Na zdjęciu nie widać ale kłębek jest w perłowym kolorze a napis w różowym złocie - materiały od nowego producenta więc sprawdzam :)
      Robimy pojedyncze koszulki ale klient musi się pogodzić z większymi kosztami :)
      Radosne farbowanie już znalazło zastosowanie i oby efekt całości pokrywał się z satysfakcjonującą próbką.

      Pewnie, że napisze o pomidorach bo przerabiam przez ostatnie 2 tygodnie i jeszcze zostało :)
      Serdeczności

      Usuń