niedziela, 2 czerwca 2019

Już jestem


O względności pisałam już kilkakrotnie, dzisiaj też o niej wspomnę, pewna sprawa dla mnie konieczna, według PM moja zachcianka spowodowała bark wpisów przez ostatnie trzy tygodnie. Od jakiś 5 lat widziałam konieczność remontu przedpokoju, PM nie widział a wręcz stwierdzał, że to moja fanaberia bo jest "ok". Uwierzcie mi nie było "ok", przedpokój pamiętał komunię moich podstarzałych dzieci, więc w tym roku po remoncie sypialni (też ponoć niepotrzebnym) postanowiłam zrobić remont przedpokoju. Remont to nic w porównaniu ze sprzątaniem po szlifowanej gładzi, a że był to przedpokój to pył był we wszystkich pomieszczeniach wokół, rozciągał się na piętro i piwnicę, pomimo solidnych zabezpieczeń przed nim. Trochę to trwało bo jak  w starym budownictwie były niespodzianki, puchnące ściany do obłożenia nowym tynkiem i zagadki instalacyjne - na szczęście zostały do montażu tylko listwy przypodłogowe i progi. Muszę też odnowić starą ramę kryształowego lustra ale to już na spokojnie. Takim to sposobem zafundowałam sobie wakacje od bloga bo sił zupełnie mi nie starczało na pisanie,  coś tam jednak robiłam więc dzisiaj napiszę co zepsułam w czasie tych trzech tygodni.




 Dawno temu postanowiłam zrobić sobie wielki szal z książki M. Stove "Wrapped in Lace", i wszystko byłoby dobrze gdybym robiła go ze włóczki sklepowej ale ja postanowiłam włóczkę uprząść sama. W tym celu na moje życzenie wymieszano runo Shetland z jedwabiem w ilości pół kilograma wiec sporo. Szal robiłam chętnie to momentu osiągnięcia całkowitego znużenia więc odłożyłam, na długo odłożyłam.


Niestety uszczknęłam z czesanki kilka razy ale przecież pół kilograma to tak dużo no i jak postanowiłam skończyć szal to okazało się, że mam motek 64 g i 93 g czesanki, nijak nie starczy na całość. Namieszałam sama ale nie dość, że runo jaśniejsze chociaż też Shetland to jeszcze jedwab na małym drumku pomimo drobnych igieł robi kulki. Nitka nie dość, że bielsza to jeszcze pełna niedoskonałości, które przy typie "lace" nie przeją. Mieszankę porzuciłam, może na coś się kiedyś przyda.


Drugie podejście to sam Shetland, w motku jeszcze jakoś udawał podobieństwo ale już w kłębku różnica nie do pogodzenia. Mam jeszcze w podobnej kolorystyce bfl mieszane z jedwabiem tussah ale to jednak całkiem inna faktura. Muszę zrobić nitkę połączoną Shetland z bfl może kolorystycznie i fakturowo jakoś da się to pogodzić bo inaczej zostanę z szalem na etapie 3/4. Jest jeszcze opcja ufarbowania wełny ale to spore ryzyko - muszę coś sensownego wymyślić bo na tym etapie porzucenie "udziergu" nie za bardzo mi się podoba :(



W ferworze ciągłego sprzątania i prania po wszechobecnej gładzi. zupełnie przypadkowo, pierwszy raz w życiu wyprałam synowskie wełniane skarpety w pralce :( Efekt tego działania na powyższym zdjęciu i muszę przyznać, że dawno nic mnie tak zezłościło bo one nawet nie były przetarte, to te dopiero co zrobione i taki filc, że aż mnie potrzęsło. W ramach rozpaczy zaczęłam nowe ale co na nie spojrzę to mam przed oczami te sfilcowane brrr.....


W ramach majowej promocji na Drops'a zakupiłam włóczkę na sweter dla PM ale trochę więcej by sobie też uczynić, miał być sweter z Brooklyn Tweed  w stylu Hugo na poniższym zdjęciu ale PM po zobaczeniu próbki stwierdził, że jednak woli coś prostszego. 


Zaproponowałam z ich bogatej oferty wzór Chicane ale jak zwykle PM i tu miał zastrzeżenia bo nie może być cały rozpinany, a najlepiej taki sam jak ostatnio !



Robię jakiś mariaż wszelkich swetrów PM, według jego wytycznych co to wielkości, braku ucisku w jednych miejscach a wąskości w innych, może uda mi się przemycić pomysł na rękawy z ostatniego wzoru ale też nie jestem pewna :) 



Pozdrawiam Was niedzielnie z nadzieją na dużo cieplejszy czerwiec, bo właśnie ogarniam się z parszywej infekcji.


5 komentarzy:

  1. To się działo! Przeprawy remontowe, szalowo-włóczkowe a na koniec skarpetkowe. Dobrze, że zdrowotnie się poprawiło. Szkoda tego szala, bo to już koniec było widać a tu taka zapaść. Mam jednak nadzieję, że znajdziesz wyjście z tej opresji i odpowiednia nitka w końcu się uprzędzie:)
    Szkoda skarpetek ale widzę, że duplikat już powstaje:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczuję tego remontowego kurzu. Doskonale wiem, co to znaczy :)
    Skarpety nie wyglądają tak źle. Tylko wzór po praniu gdzieś się zagubił. Przynajmniej jest motywacja do stworzenia nowych :)
    Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja z prywatą: czy te sfilcowane skarpety są może w rozmiarze 36-37? Chętnie odkupię.
    Remontu współczuję, ale efekt po remoncie wszystko wynagradza, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety skarpety były w rozmiarze 45 - 46 więc nawet po drastycznym kurczeniu w pralce były w rozmiarze ok 39 -40. Szkoda, że się wcześniej nie ujawniłam z tym filcem bo wyrzuciłam :( Na moje nieszczęście mam głęboko zakodowane, że
    "sfilcowane to zepsute" od dawna staram się zmienić nastawienie ale słabo mi to wychodzi.

    Remontu będzie ciąg dalszy postanowiłam przeżyć to "dogłębnie" teraz by na kilka lat zapomnieć o gładzi :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyli co złe to już było - teraz już poleci z drutów ! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń