Tłem dzisiejszej opowieści jest czapka, którą zrobiłam bo musiałam. Taka jedna Babaruda z FB ciągle coś cudnego wynajdzie i w dodatku za darmo no i ja muszę :) W sumie to nawet dobrze bo czapkę zaczęłam innym wzorem, pomyliłam się i straciłam zainteresowanie więc jak zobaczyłam ten piękny wzór to "pomyleńca" sprułam i zrobiłam tą. Włóczka to jakiś singiel z etykietą "schurwolle" farbowany ręcznie w indygo do tego moher od Makunki, druty 3,5 i 4 w wersji Addi - drewno oliwne. Wzór "White Frost - Beanie" autorstwa Babette Ulmer, tyle o czapce a teraz właściwa opowieść.

Po wojnie brat mojej babci wrócił ze zsyłki z ZSRR, wylądował tam bo był Ślązakiem. Niemcy traktowali go jak Polaka a po wojnie Polacy jak Niemca - do dzisiaj szczególnie ci drudzy nie mogą pojąć, że można być Ślązakiem i być z tego zadowolonym ale to nie miejsce na ten temat tylko o babcinym bracie. Brat babci wracał pieszo lasami, z dala od ludzkich siedzib, żywiąc się tym co znalazł. Jak wrócił był tak chudy z głodu, że pierwsze co zrobił to zabrał się za jedzenie, a że prababcia miała piec chlebowy i piekła chleb na cały tydzień to wygłodniały Antek zabrał się za ten chleb. I tutaj zaczyna się mitologia, jako dziecko słuchając tej opowieści pamiętam, że od "dużo chleba" skończyło się na trzech bochenkach. Wersja każdego z rodzeństwa babci stawała się z czasem bardziej niewiarygodna i przesadzona. Jak miałam jakieś 23 - 25 lat mieszkałam z babcią i wieczorami często z nią rozmawiałam o dziejach rodziny, pewnego dnia spytałam o te trzy chleby. Babcia stwierdziła, że jej przy tym nie było ale pokazała mi jakiej wielkości był ten prababciny bochen i stwierdziła, że nawet człowiek normalnie jedzący a nie ze skurczonym od głodu żołądkiem miałby problem z połową tego chleba.
Pewnie się zastanawiacie po co ja tu stare rodzinne dyrdymały wyciągam i co mają wspólnego z blogiem o przędzeniu. Wspomniany już wcześniej FB jest dla mnie jednym ze źródeł inspiracji o czym świadczy prezentowana tu czapka, jest również miejscem dzielenia się różnym radami. Ostatnio przyglądam się ze szczególnym zainteresowaniem tematowi prania wełny (przędzy), jestem bardzo ciekawa w jaki sposób to wyewoluuje, bo powoli zaczyna przybierać coś na kształt z pogranicza "fantasy" ale jeszcze nie si-fi :)
Myślę, że tak jak w tej opowieści o chlebach, każdy coś od siebie dodaje, ujmuje, zasłyszy coś, zrobi z tego własną mądrość i powstaje jakiś twór nie przypominający rzeczy najprostszej na świecie. Wg Fb są jakieś jedyne słuszne płyny do prania, odżywki do włosów, lanolina nanoszona po praniu oraz inne cudowności i nie dotyczy to tylko wełny ale również runa alpak, których włos jest całkowicie lanoliny pozbawiony. Właściwie nawet nie wiem czemu ma ta lanolina służyć na martwych włosach. Lanolina to sebum wytwarzane przez gruczoły łojowe owcy, by ją chroniło przed zimnem i wilgocią więc co ma robić na naszej przędzy albo dzianinie. Włos owczy wygląda pod mikroskopem jak drut kolczasty, ma takie łuski, które podrażniają naszą skórę w większym lub mniejszym stopniu i przez to wełna grzeje a jak my skleimy te łuski to co ma nas grzać ten tłuszcz ?
To może lepiej zamiast swetra zainwestować w krem z lanoliną.
Sam proces prania wełny takiej prosto ze strzyży opisała na swoim blogu Rosamar i pod nim się podpisuję. Pranie przędzy po uprzednim uprzędzeniu z odtłuszczonej czesanki wygląda jak pranie, każdej wełnianej włóczki sklepowej czyli wszystkie etapy prania w wodzie o jednakowej temperaturze z użyciem środka piorącego ku temu przeznaczonego, bez tarcia i nadmiernego ugniatania *, uprane motki odgnieść w ręczniku frotowym lub odwirować w małej wirówce po babci :), suszyć w zależności od rodzaju przędzy bez lub z obciążeniem. Zasada jest taka im delikatniejsze runo tym delikatniej się z nim obchodzimy. Jest jeszcze sprawa octu dodawana przy płukaniu, kiedyś jak ludzie myli włosy mydłem to były matowe z tegoż mydła więc płukano wodą z octem by się tego mydła pozbyć. Ja używam octu w płukaniu przędzy farbowanej bo zapobiega to blaknięciu kolorów ale to jedyny powód.
Podejrzewam skąd się wzięła ta lanolina na gotowej przędzy w "podaniach ludowych", często czesanka jest tak dobrze odtłuszczona i przesuszona, że przy przędzeniu nie sunie pięknie ale ciągle hamuje, dlatego prządki stosują wspomaganie, spryskując czesankę "emulsją". Taką emulsję można przygotować samodzielnie, przypomina to trochę robienie winegretu tylko my łączymy wodę z olejem, olej może być jadalny ale też taki do ciała lub włosów. Z tym, że po tym zabiegu przędzę się pierze i już nie natłuszcza :)
Takim to sposobem dzisiejszy wpis opatrzony zdjęciami czapki zupełnie nie jest jej poświęcony :) Jedyne zdjęcie zgodne z tematem to runo Corriedale, które ostatnio przędłam i poddałam działaniu emulsji bo było bardzo suche. Pod spodem motek Bfl w brązie, tradycyjna 3-nitka z resztek runa nie nadających się do sprzedaży bo w kawałkach wielu, za to w nitce wygląda godnie.
Przeglądam ostatnio stany w sklepiku i mam dla klientów wiadomość taką, że jest to co jest i na razie nie będzie nic uzupełniane bo angielski dostawca wstrzymał wysyłkę do Unii, ponoć kurierzy nie mogą się dogadać z urzędem celnym. Czekam niecierpliwie bo w sklepiku zaczyna hulać wiatr po pustych półkach, mamy prawie koniec lutego a oni od początku stycznia się układają, kiedy skończą nie wiem - pewnie oni też nie wiedzą :( Jeśli macie jakąś zachciankę wełnianą i ona jeszcze figuruje to zachęcam do zastanowienia się nad kupnem teraz, bo po pierwsze nie wiem kiedy będzie nowa dostawa a jak już będzie, to będzie clona czyli siłą rzeczy droższa.
*chyba, że to wełna superwash z nylonem wtedy można sobie pozwolić na wiele
Pozdrawiam Was niedzielnie z takim słońcem, że prawie myślę o wiośnie :)