niedziela, 25 września 2016

Długofalowo

Niektóre rzeczy nijak nie chcą robić się szybko, ślimaczą się, wloką, wręcz pełzają miesiącami u mnie te miesiące zmieniają się w już w lata. Tak było z tą firanką oczywiście sama myśl uczynienia takiej zakiełkowała błyskawicznie, wystarczyło trafić na odpowiedni wzór a tak się stało jak przeglądając kiedyś internet trafiłam na tą szydełkową koronkę. 


Szybko wymyśliłam z czym tą koronkę połączyć, nitkę odpowiednią miałam, szydełek też mi nie brakuje (chociaż mało zażywam) i już tylko siąść i czynić. No i na tym czynić poległam już na jesieni zeszłego roku, miałam gotową dłuższą koronkę, trzy motywy krótszej i wyhaftowany materiał do tej długiej.

Zimą nie zrobiłam nic, bo przy sztucznym świetle nie widzę, wiosna okazała się absorbująca inaczej. Dopiero u schyłku lata udało mi się skończyć firankę do mniejszego okna i to nie do końca jeszcze moje dzieło bo jeden z motywów hafciarskich wykonała moja mama ja już nie miałam czasu - no nie ukrywam haft też mnie trochę znudził.


Firanka jest dość sporych rozmiarów bo większy kawałek ma trochę ponad 1 metr a mniejszy 60 centymetrów. Okno w kuchni jest duże więc i firanka jest solidnych rozmiarów.
Teraz po odmalowaniu kuchni mogę ją zaprezentować w pełnej krasie i nieskromnie przyznam, że mi się podoba i to o każdej porze dnia :)



Z danych technicznych to kordonek Burano 16/3 firmy Ispe w kolorze białym, szydełko 0,75, płótno len z bawełną i mulina biała z Ariadny - no i ponad rok zabawy w moim wydaniu.
Wyhaftowałam jeszcze coś ale to już był ekspres otóż drewniane krzesła stojące przy ścianie w kuchni swoimi oparciami zostawiają na tej ścianie ślad, który nie jest przeze mnie pożądany, wiec postanowiłam je ubrać.


Nie chciałam gołych gładkich ubranek ale też nie mogę zrobić ich z materiału w liście, który jest na siedziskach bo byłoby zbyt "liściasto". Mam zamiar jeszcze tymi liśćmi ozdobić ścianę (po wysezonowaniu farby) więc przesyt nie jest wskazany, dlatego drobny motyw w kolorze materiału wygląda całkiem ładnie. Pod spodem tych kokonków jest kołdra z Ikei taka za 10 zł, przeszyta na kształt oparć - nie ma szans na jakiekolwiek uszkodzenie ściany :)
No i ta sprawa zajęła mi niecałe dwie godziny ale szyły maszyny.


A ja pominąwszy bawełniane ażurowe skarpetki od razu wskoczyłam w chłodniejszą wersję wełnianych skarpet wszak rano termometr pokazywał 4 - 5 stopni  a to już kataklizm jak dla mnie. 
Skarpety powstały z włóczki Fabel w kolorze określanym jako leśny i muszę przyznać, że ich pasiasta natura bardzo mi się podoba. 


Pozdrawiam Was jesiennie :)

niedziela, 11 września 2016

Dziurawe skarpety

Lubię myśleć o sobie jako o osobie praktycznej i właściwie taka jestem, moja garderoba jest do bólu klasyczna, bez udziwnień proste spodnie, spódnice, żakiety, marynarki, klasyczne w kroju płaszcze. Nie podążam za modą, kupuję to co jest wygodne i to co założę w wielu kombinacjach.  Nie oznacza to, że jestem zupełnie obojętna na ekstrawagancję w ubiorze, niektóre rzeczy nie w moim stylu potrafią mnie zachwycić krojem, fakturą, użytą tkaniną, nietypowym łączeniem ale zachwyt zachwytem a pragmatyzm zwycięża. 


Od bardzo dawna zachwycają mnie ażurowe skarpety nawet nie wiem kiedy zaczęła się ta fascynacja ale sprzeczności jakie zachodzą w takich skarpetach nie mogły pokonać mojego zamiłowania do praktycznych rzeczy. No bo jak to tak, skarpety które robi się z myślą o tym by grzały nas podczas chłodów i zimy mają dziury - jak dla mnie totalna sprzeczność nie do pogodzenia w żadnym wypadku albo ma być ciepło albo wiejące chłodem lufty. Od dawna posiadam dwie wersje skarpet pojedyncze wełniane na chłód i wrabiane grube skarpety na zimno, bawełnianych praktycznie nie używam bo z tych cienkich wełnianych wyskakuję gdzieś na początku czerwca i wracam w połowie września.


 W tym roku okres wakacyjny miałam pełen skarpet wełnianych, a że przeglądałam w poszukiwaniu inspiracji książki to jak zwykle natknęłam się na kilka par ażurków pięknie otaczających stopy oczywiście w wełnianym wydaniu.


Wełnianych skarpet w dziury sobie nie zrobię ale wpadłam na pomysł, że mogę użyć nitki bawełnianej, wzór pełen dziurek, przekrętów, oczek powielanych i zbieranych jak dla mnie cudo w robótce bo wymagający uwagi. W książce "Around the world in knitted socks" wzór porównywany do słynnego dzieła Gaudi'ego - Sagrada Familia i mam takie dwa w jednym -  ekstrawaganckie skarpety w wydaniu letnim i super zabawę z wymagającym wzorem.

zdjęcie z internetu
Tylko jest jeden mankament bawełna sprężystości ma tyle co kot napłakał, więc boję się, że skarpety będą wymagały ciągłego podciągania bo na nodze na pewno się nie utrzymają. Mogę jeszcze poeksperymentować z jakąś wklejką sylikonową lub przeciągnąć delikatną gumkę tylko ja nie cierpię jak skarpeta ma gumki i ściska nogę - stąd też ma miłość do ręcznie robionych. A poza tym gdzież to się udać w takich skarpetach, w pamięci mi się majaczy jak jako dziewczynka miałam takie skarpetki i kolanówki do butków zapinanych na pasek i plisowanej spódniczki ale te czasy już za mną.



Obawiam się, że jedyne zastosowanie do tych skarpet to motyw dekoracyjny, będą tak sobie gdzieś leżały w koszyczku i się wdzięczyły tym ażurkiem - byleby tylko nie sprawiały wrażenia bałaganiarstwa rozrzuconych ubrań :)


A ja zaspokoiwszy drobną zachciankę w posiadaniu niepraktycznego ubioru na wszelki wypadek wrzuciłam na druty całkiem prostą wełnianą skarpetkę - tak dla równowagi. 



Ukradzione kilka dni wolnego trochę podładowały akumulatory i teraz już bez wymówek zabieram się za malowanie kuchni a poza tym muszę gdzieś zaprezentować skończoną firankę - brudna wnęka okienna zepsułaby cały efekt.
Dziękując za miłe słowa pod poprzednim postem pozdrawiam Was z nadzieją, że po malowaniu będę miała więcej czasu na blogowanie :)